Jestem świeżo po testach dwóch nowych dodatków do Anioła Śmierci. Najpierw z Azem graliśmy standardowym zestawem przeciwko nowym Tyranidom, a tydzień później z Wodzem w Stagrafie testowaliśmy Deathwing również przeciw Tyrkom. Oto efekty i moje przemyślenia.
Obie gry skończyły się bardzo szybko (licząc ilość pomieszczeń, jakie udało nam się przejść). W obu przypadkach zostaliśmy zjedzeni w pomieszczeniu 1C . Nowi przeciwnicy rozmnażają się w trybie przyspieszonym (zwłaszcza gdy ma się pecha przy rzutach z hormagauntami), i dość szybko z 1-2 robali robi się pokaźne stadko, którego nie ma czym przetrzebić. Flankujący liktor jest niebezpieczny, choć nie spotykaliśmy go zbyt często.
Klasyczni terminatorzy w odpowiedniej konfiguracji powinni sobie z nowymi Tyrkami poradzić. Grając z Azem mieliśmy miotacz, działko szturmowe, sierżanta z mieczem oraz szpony. Niestety, dość pechowe rzuty na miotaczu spowodowały, ze planowana eksterminacja dość dużego zbiegowiska robali zakończyła się raptem ich okopceniem. Assault cannon strzelał ze zmiennym szczęściem, szpony robiły co mogły, jednak efekt końcowy był krwawy i niezbyt dla nas przyjemny.
Skrzydło śmierci – zupełnie odmienne od tego, do czego się człowiek przyzwyczaił grając czerwonymi. Jednostrzałowy assault cannon boli. Może dlatego tak szybko zakończyliśmy naszą przygodę. Choć z drugiej strony nie można odmówić twórcom pomysłu na nowe świetne zasady (np. umiejętność konsyliarza – ratowanie od śmierci terminatora w zamian za odrzucenie żetonu wsparcia – jest wg mnie super). Myślę, że dobrym pomysłem będzie rozegranie kilku bitew przeciw „staremu dobremu” przeciwnikowi, czyli genkom, żeby oswoić się z nowościami.
Ogólne moje (i nie tylko) odczucia co do nowych dodatków są jak najbardziej pozytywne. Terminatorzy dają powiew świeżości (choć na początku można mieć od niego czkawkę ;)), a Tyrki są dużo bardziej wymagającym przeciwnikiem. Pomimo dość wysokiej ceny (za oba dodatki zapłacimy więcej niż za podstawkę) są warte zakupu. Zwłaszcza, jeżeli podstawowe karty są już nam znane i ograne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz