Korzystając z wolnego, zawitałem do znajomka celem rozegrania kilku partyjek w planszówki wszelakiego rodzaju. Jak zwykle, mieliśmy tylko 2 problemy - bogactwo wyboru, i mała ilość czasu (w stosunku do ilości dostępnych tytułów).
Na pierwszy ogień poszła gra 7 Ronin od Borsuków. O samej grze już pisałem - szybka, łatwa i przyjemna, idealny przerywnik pomiędzy cięższymi tytułami, jak również świetna pozycja do pojedynczej rozgrywki. W naszym starciu ninja, w ostatniej swojej turze, rzutem na taśmę zwyciężyli zdobywając 5 prowincji (cztery, w tym dwa pola liczone jako 3).
Drugim tytułem, jaki trafił na stół, było Pośród gwiazd. Jak kiedyś pisałem, gra mnie urzekła (choć nie wiem do końca, czym dokładnie), więc nabyłem drogą kupna zarówno ją, jak i dwa dodatki, które dotąd się ukazały.
W naszej rozgrywce, w stosunku do pierwszej gry, opisanej w linku powyżej, dołożyłem karty ras. Wprowadzają one ciekawe zasady specjalne, np. jedna z ras ma główny reaktor traktowany jako lokacja każdego typu. Daje to dodatkowe możliwości przy planowaniu taktyki. W kolejnej rozgrywce palnuję dołożyć karty konfliktu.
Czy to na skutek zbiegu okoliczności, czy niedokładnego potasowania kart, na ręce trafiały nam prawie wyłącznie karty, do zagrania których nie potrzebowaliśmy kryształów. Efektem tego były dwa pełne reaktory w mojej stacji, i dwa pełne u mojego przeciwnika. Po skończeniu budowy i podliczeniu punktów okazało się, że udało mi się wygrać jednym punktem.
Na tym skończyliśmygrę w tytuły przyniesione przeze mnie, i zaczęliśmy obrabiać szafę gospodarza (trzeba rzec, że świetnie zaopatrzoną). Na pierwszy ogień poszło Bright Future.
Jest to bułgarska gra w klimatach post-apo. O ile instrukcja jest dość dziwnie napisana (nie chcę mówić, że źle, ale my musieliśmy posiłkować się filmikami z netu), to sama gra jest całkiem fajna. Twórca zaoferował nam trzy warianty gry - solo, koop i PvP. My wybraliśmy, standardowo, koopa.
Podczas rozgrywki wcielamy się w rolę "szczęśliwca, któremu przypadło w udziale przeżycie nuklearnej hekatomby. Możemy być albo człowiekiem, albo mutantem - bohaterów jest kilku, różniących się statystykami oraz cechami specjalnymi. Naszym zadaniem jest rozpracowanie nowej epidemii, dziesiątkującej zdziesiątkowaną populację ludzio-mutków, i reprezentowanej w grze przez żetony dyskietek (5,25, żeby nie było :D). W tym celu musimy doprowadzić do tego, by na planszy głównej w dowolnym momencie rozgrywki nie było żadnej dyskietki. Aby tego dokonać, należy mieć odpowiednich sojuszników, aby ich... poświęcić w imię wyższego dobra (czyli naszego rzecz jasna), oraz odpowiednie wskazówki. Żeby nie było za łatwo (wiadomo, że innych poświęca się bez większych problemów), śmierć każdego osobnika (nasza również) odnotowywana jest na zielonej spirali na planszy głównej, obrazującej poziom populacji. Gdy dojdzie on do zera, game is over.
No dobrze, ale skąd wziąć owych sojuszników? I tu właśnie dochodzimy do sedna całej rozgrywki. Aby ich zrekrutować, musimy dotrzeć do odpowiedniej lokacji, zwanej Posterunkiem. W tym celu każdy z graczy startuje z jednego z 4 pól na planszy głównej, i rozbudowuje mapę poprzez losowanie kart i odpowiednie ich układanie. Dzięki temu, w każdej rozgrywce będziemy mieć inną mapę, po której się poruszamy, przez co unikamy wtórności w rozgrywce. Kogo możemy spotkać na Posterunku? Albo ludzi, albo mutki. I w zależności od tego, kim jesteśmy, temu możemy zaproponować przyłączenie się, a z innym trzeba się będzie lać. Podczas bijatyki najpierw lejemy przeciwnika, a potem on leje nas. W grze jest kilka różnych środków służących do ataku lub obrony. Po wylosowaniu przeciwnika sprawdzamy, czym można go zaatakować i czym się bronić, i kombinujemy, jak osiągnąć odpowiednią wartość ataku i obrony.
Gdy mamy już sojusznika (tudzież mięso armatnie do poświecenia, jak kto woli), musimy zdobyć wskazówki. W tym celu musimy znaleźć na mapie i udać się do anomalii. Nie spotka nas tam nic dobrego, poza rzeczonymi wskazówkami. Czym są wskazówki? To dyskietki, które losujemy, gdy mamy taką możliwość. Wskazówka, mająca numery od 1 do 3, umożliwia nam zdjęcie dyskietek z planszy o odpowiednim numerze.
Dodatkowym utrudnieniem są karty wydarzeń, losowanymi po 2 przed każdą rundą, i jedną z nich wprowadzaną w życie.
Do tego mamy karty ekwipunku (odpowiednio dla ludzi i dla mutków - każdy może używać tylko swoich), karty tuneli, karty anomalii (to wśród nich można znaleźć wskazówki), karty kolonii (tu zwykle możemy zgarnąć fanty)
Tyle w największym skrócie. W naszej rozgrywce nie udało nam się zbadać epidemii, choć mieliśmy każdy rodzaj wskazówki. Zanim zdołaliśmy ich użyć, populacja nam się wyzerowała, i nie było już kogo ratować. Ale z przyjemnością zagram w nią znowu.
Na koniec wzięliśmy się za karciankę Osadnicy Narodziny Imperium.
Gra jest prosta. Wybieramy jedną z czterech ras. W zależności od wyboru otrzymujemy określoną ilość każdego z zasobów (ludzie, drewno, kamień, miecze, złoto, żywność). Za nie budujemy budynki, które losujemy z 2 kupek - wspólnej (budowane po prawej stronie karty frakcji), i specjalne - frakcyjne - budowane po lewej. Budynki wspólne mogą być przez przeciwników (ale i przez siebie) plądrowane, wówczas przynoszą określone na karcie dochody. Każdy wybudowany budynek ma swoją cechę specjalną, przynosi dochody, i na koniec gry - punkty zwycięstwa (1 punkt - budynek wspólny, 2 punkty - budynek frakcyjny). Grę zakwalifikowałbym jako niezłą grę imprezową.
Nasza rozgrywka zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem gospodarza.
Jest to bułgarska gra w klimatach post-apo. O ile instrukcja jest dość dziwnie napisana (nie chcę mówić, że źle, ale my musieliśmy posiłkować się filmikami z netu), to sama gra jest całkiem fajna. Twórca zaoferował nam trzy warianty gry - solo, koop i PvP. My wybraliśmy, standardowo, koopa.
Podczas rozgrywki wcielamy się w rolę "szczęśliwca, któremu przypadło w udziale przeżycie nuklearnej hekatomby. Możemy być albo człowiekiem, albo mutantem - bohaterów jest kilku, różniących się statystykami oraz cechami specjalnymi. Naszym zadaniem jest rozpracowanie nowej epidemii, dziesiątkującej zdziesiątkowaną populację ludzio-mutków, i reprezentowanej w grze przez żetony dyskietek (5,25, żeby nie było :D). W tym celu musimy doprowadzić do tego, by na planszy głównej w dowolnym momencie rozgrywki nie było żadnej dyskietki. Aby tego dokonać, należy mieć odpowiednich sojuszników, aby ich... poświęcić w imię wyższego dobra (czyli naszego rzecz jasna), oraz odpowiednie wskazówki. Żeby nie było za łatwo (wiadomo, że innych poświęca się bez większych problemów), śmierć każdego osobnika (nasza również) odnotowywana jest na zielonej spirali na planszy głównej, obrazującej poziom populacji. Gdy dojdzie on do zera, game is over.
No dobrze, ale skąd wziąć owych sojuszników? I tu właśnie dochodzimy do sedna całej rozgrywki. Aby ich zrekrutować, musimy dotrzeć do odpowiedniej lokacji, zwanej Posterunkiem. W tym celu każdy z graczy startuje z jednego z 4 pól na planszy głównej, i rozbudowuje mapę poprzez losowanie kart i odpowiednie ich układanie. Dzięki temu, w każdej rozgrywce będziemy mieć inną mapę, po której się poruszamy, przez co unikamy wtórności w rozgrywce. Kogo możemy spotkać na Posterunku? Albo ludzi, albo mutki. I w zależności od tego, kim jesteśmy, temu możemy zaproponować przyłączenie się, a z innym trzeba się będzie lać. Podczas bijatyki najpierw lejemy przeciwnika, a potem on leje nas. W grze jest kilka różnych środków służących do ataku lub obrony. Po wylosowaniu przeciwnika sprawdzamy, czym można go zaatakować i czym się bronić, i kombinujemy, jak osiągnąć odpowiednią wartość ataku i obrony.
Gdy mamy już sojusznika (tudzież mięso armatnie do poświecenia, jak kto woli), musimy zdobyć wskazówki. W tym celu musimy znaleźć na mapie i udać się do anomalii. Nie spotka nas tam nic dobrego, poza rzeczonymi wskazówkami. Czym są wskazówki? To dyskietki, które losujemy, gdy mamy taką możliwość. Wskazówka, mająca numery od 1 do 3, umożliwia nam zdjęcie dyskietek z planszy o odpowiednim numerze.
Dodatkowym utrudnieniem są karty wydarzeń, losowanymi po 2 przed każdą rundą, i jedną z nich wprowadzaną w życie.
Do tego mamy karty ekwipunku (odpowiednio dla ludzi i dla mutków - każdy może używać tylko swoich), karty tuneli, karty anomalii (to wśród nich można znaleźć wskazówki), karty kolonii (tu zwykle możemy zgarnąć fanty)
Tyle w największym skrócie. W naszej rozgrywce nie udało nam się zbadać epidemii, choć mieliśmy każdy rodzaj wskazówki. Zanim zdołaliśmy ich użyć, populacja nam się wyzerowała, i nie było już kogo ratować. Ale z przyjemnością zagram w nią znowu.
Na koniec wzięliśmy się za karciankę Osadnicy Narodziny Imperium.
Gra jest prosta. Wybieramy jedną z czterech ras. W zależności od wyboru otrzymujemy określoną ilość każdego z zasobów (ludzie, drewno, kamień, miecze, złoto, żywność). Za nie budujemy budynki, które losujemy z 2 kupek - wspólnej (budowane po prawej stronie karty frakcji), i specjalne - frakcyjne - budowane po lewej. Budynki wspólne mogą być przez przeciwników (ale i przez siebie) plądrowane, wówczas przynoszą określone na karcie dochody. Każdy wybudowany budynek ma swoją cechę specjalną, przynosi dochody, i na koniec gry - punkty zwycięstwa (1 punkt - budynek wspólny, 2 punkty - budynek frakcyjny). Grę zakwalifikowałbym jako niezłą grę imprezową.
Nasza rozgrywka zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem gospodarza.
Myślałem, że osadnicy to bardziej rozbudowana gra strategiczna. Jeśli to gra imprezowa to zdecydowanie traci w moich oczach :P
OdpowiedzUsuńNie myl ich z Osadnikami z Katanu, to zupełnie inna gra. Choć w sumie chodzi prawie o to samo ;)
UsuńLiczylem ze to taka cywilizacja z worker placementem a nie gra imprezowa
UsuńNo zdecydowanie to nie ten kierunek. Co nie zmienia faktu, że gra się przyjemnie, zwłaszcza w więcej osób.
Usuń