piątek, 20 września 2013

All Things Zombie - mój debiut

Ostatnio na grę dużo czasu nie mam (tak, wiem, powtarzam to prawie w każdym poście - trudno, jakoś przebolejecie). Moja ostatnia wizyta u Aza (sprzed dobrych 2 tygodni) również miała czasowe ograniczenia, więc postanowiliśmy zagrać w coś nowego (dla mnie), czym gospodarz kusił mnie już od dość dawna, a ja twardo pozostawałem odporny na jego uroki. Tą nowością było All Things Zombie. Pod względem zasad gra zbliżona jest do Skoblowych Chwatów, więc przyswojenie zasad nie było specjalnie trudne.
Na początku wybór drużyny - pod moim dowództwem znalazło się czterech Gangerów (gangsterów? członków gangu? ciężko mi to przetłumaczyć jednym słowem), czyli kolesi, którzy mają za zadanie przeżyć, dobrze się przy tym bawiąc. Wybrałem sobie dwie figurki męskie i dwie kobiece. Szefem/gwiazdą zespołu został Pancur (ciekawe, czy ktokolwiek zgadnie, skąd taka ksywa...), a jego kompanem Brunet Wieczorową Porą. Panienki (do towarzystwa, jak się na początku śmiałem) to Blondi i Czarna. Az wziął Ocalałych.
Kolejna faza to losowanie umiejętności. Pancur, po kilku próbach, został mistrzem noża, czyli dostał bonusy do walki wręcz (i kozik do kieszeni). Brunet dla odmiany okazał się dalekim krewnym Johna Wayne'a - miał bonus do użycia dwóch broni palnych. Moje podśmiechujki z obu towarzyszek nie okazały się, niestety, pozbawione racji. O ile Blondi wylosowała cechę "najzwyklejsza pod słońcem i niczym się nie wyróżniająca", o tyle Czarna okazała się półgłówkiem muszącym przed każdą akcją czekać, aż dwa elektrony w miejscu mózgu zderzą się. Brak kolizji oznaczał Blue Screen of Death, czyli po prostu zawieszenie się i brak jakiejkolwiek akcji. O ile Blondi coś jeszcze robiła, o tyle Czarna dla członków zespołu była po prostu pojemnikiem na ... no dobra, zostańmy przy tym, że po prostu była.
Rozstawiliśmy się po przeciwnych stronach planszy, którą było miasteczko Twin Peaks wieczorową porą. Celem gry było zdobycie kilku jednostek pożywienia oraz kluczyków do jednego z kilku stojących w miasteczku aut - proste jak konstrukcja cepa.
Rozdzieliłem swój zespół na dwie grupy (czytaj - każdy macho wziął swoją dziunię i poszedł na poszukiwania i... nie tylko). Brunet z Czarną wbiegli do budynku po prawej, 
Pancur z Blondi po lewej.
Brunet wyciągnął swoje dwa złote colty, i w samo południe odstrzelił dwóch trupków, wyglądających, jakby czekali na pociąg o 3.10 do Yumy. Przeszukanie pokoju pozwoliło na znalezienie pistoletu, który, nie mam pojęcia po co, trafił do rąk Czarnej. Oczywiście strzały spowodowały ściągnięcie trupków z okolicy w stronę budynku.
W tym samym czasie Pancur, dla odmiany, rzucił się ze swoim kozikiem na dwa zombiaki, odprowadzany ekstatycznym jękiem wniebowziętej Blondi. Jak to na początku bywa, wszystko poszło gładko, trupki poszły tam, gdzie ich miejsce (czyli do piachu), a przeszukanie pokoju ujawniło porcję jedzenia. Nieźle.
Kolajna tura - Brunet z Czarną weszli do drugiego pokoju, gdzie stanęli oko w oko z... żywym dla odmiany. Niestety, umiejętności językowe moich bohaterów nie były zbyt wielkie, więc pierwszy kontakt skończył się tak, jak się skończyć musiał, czyli strzelaniną. W jej efekcie moi schronili się za drzwiami, zza których wyszli, a autochton ewakuował się przez okno, wprost przed wygłodniałego trupka.
Trupek wyłapał strzała, i skoczył na piwo do Abrahama. W tym czasie czarna para przeszukała pokój, znajdując porcję jedzenia, i wyskoczyła przez drugie okno celem kontynuacji wymiany argumentów.
Na nieszczęście Autochtona, krew rewolwerowca ożyła w Brunecie, który celnymi strzałami powalił nieszczęśnika na ziemię. W jego ekwipunku znaleziono kolejną rację żywnościową, co dawało mi prawie komplet.
W tym czasie Pancur z Blondi, uciekając za włażącymi przez drzwi truposzami, efektownie wyskoczyli przez szklaną taflę szyby wystawowej. Dwa zgredy, stojące przy dystrybutorach paliwa, grzecznie zginęły od kul,
a jasnowłosa para pobiegła przeszukać pobliski garaż. Niestety, tam opuściło ich szczęście - Pancurowi kozik zaplątał się w kieszeni, i w efekcie oboje zostali skonsumowani przez zombiaki.
Słysząc w oddali przedśmiertne wrzaski byłych już towarzyszy, Brunet zaczął intensywniej rozglądać się za możliwością ewakuacji w jednym kawałku. Tym bardziej, że za plecami mieli już człapiące trupki.
Postanowili przeszukać jeszcze jeden budynek, w nadziei znalezienia w nim upragnionych kluczyków. Brunet pognał do przodu i z impetem wpadł wraz z framugą do środka, gdzie czekało na niego 3 umarlaków.
W efekcie strzelaniny zginął cały jeden, a w odpowiedzi trupki powaliły go na ziemię. Niestety, u Czarnej nastąpił efekt "Debil Mode On", i stała jedynie i patrzyła w jeden punkt. W efekcie, Brunet stał się pożywką dla zombiaków,
a chwilę później Czarna podzieliła jego los.

W tym samym mniej więcej czasie Az również nie znalazł lepszego zakończenia gry, jak w żołądkach umarlaków.

Gra była dynamiczna, i to pomimo faktu, że pewne rzeczy były dla mnie nowością. Dużym ułatwieniem był fakt, że każdy z nas prowadził tylko cztery figurki. Generalnie - ciekawy przerywnik pomiędzy poważniejszymi starciami ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz