wtorek, 30 kwietnia 2013

Scrap Raiders - Wakacje na pustkowiu

Po prawie czterech miesiącach udało nam się skończyć trzeci scenariusz w naszej kampanii BattleTecha "Scrap Raiders". Na początek małe wprowadzenie - kilka miesięcy temu Brathac rzucił propozycję rozegrania kampanii w CBT, którą zaoferował się poprowadzić. Rękawicę podjęli Borsuuk, Machcio i ja. Dla mnie jest to bardzo dobry sposób na poznanie systemu, którego dopiero się uczę (pod czujnym okiem naszego Agenta ;) ). Jesteśmy grupą (a właściwie trzema grupami) najemników, którzy połączyli siły, aby łatwiej przeżyć od pierwszego do pierwszego.
W pierwszym scenariuszu (FUBAR) udało nam się wygrać (niestety, moja relacja przepadła gdzieś w odmętach dysku), drugi (Nieproszeni goście) chłopaki przegrali - mnie nie dane było wyprowadzić mojej lancy szturmowej. W trzecim scenariuszu pojawiła się cała moja lanca szturmowa:
Catapult CPLT-K2K - pilot Eva-Christina "Kato" von Treppel (P5/A3) - dowódca lancy
Falconer FLC-8R - pilot Timotheus "Octavio" Mwinyi (P5/A4)
Warhammer WHM-7M - pilot Mary-Jane "Varro" Stulc (P6/A4)
Victor VTR-9D - pilot Ernan "Idaeus" Crocker (P4/A4).
Poza nimi były jeszcze TR1 Wraith i PHX-3D Phoenix Hawk prowadzone przez Borsuuka, oraz Bandersnatch BNDR-01A M.J. Machcia.
Rozgrywka toczyła się na czterech mapach (Rolling Hills #2, Moonscape #2,  Box Canyon, Desert Sinkhole #1). Nasze siły rozstawiły się w kanionie i na pustyni. Warhammer ukrył się za jedną z wydm. Falconer i Victor ustawiły się na wzgórzach w oczekiwaniu na siły piratów, a Catapult za częściową osłoną ubezpieczał otwartą przestrzeń.
Po stronie piratów (czyli Brathaca) pojawiły się Marauder MAD-5L, JagerMech III JM6-D3, Cataphract CTF-2X, Wolverine WVR-8D, Ostroc OSR-2C, Enforcer ENF-5D, Blackjack BJ-3, Clint CLNT-2-3. 
Naszym zadaniem było zatrzymanie, zniszczenie lub zmuszenie do wycofania co najmniej połowy sił przeciwnika.


W pierwszej części gry udało nam się uszkodzić i zdobyć JagerMecha, oraz uszkodzić i zmusić do wycofania mocno uszkodzonego Blackjacka. Z drugiej strony uszkodzenia odniosły Catapult, Bandersnatch i Wraith. Wolverine, który chciał dobić moją Katapultę, dostał się pod celny ogień ukrytego za wydmami Warhammera. Salwy z PPC zdemolowały kadłub mecha, jednak nadal mógł walczyć. W tym czasie do akcji wszedł Marauder, który wziął na cel Catapulta i Warhammera. Na drugiej planszy Falconer i Victor ostrzeliwały Ostroca i spólkę, która przedzierała się przez kręte kaniony.



W drugiej części scenariusza strzały padały już gęsto, i były celne. Pod ostrzałem Wolverine'a i Maraudera Warhammer stracił lewą nogę i upadł, jednak dzielna "Varro" Stulc cały czas prowadziła ogień z PPC do wycofującego się Maraudera. Catapult został dwukrotnie krytycznie trafiony w silnik, przez co jego grzanie się wzrosło o 10 punktów. Zmusiło mnie to do rezygnacji z używania średnich laserów, i poprzestałem na ostrzale z PPC (z których, jak zwykle, jeden zawsze trafiał). W tym samym czasie Falconer i Victor, skacząc po wierzchołkach gór, przyłączyły się do ostrzału Maraudera, który coraz bardziej zwalniał. Niestety, same również obrywały. 



Machcio i jego Bandersnatch prowadził zabawę z Cataphractem, sukcesywnie go dziurawiąc, natomiast Borsuuk sukcesywnie spowalniał marsz Brathaca przez kaniony.
Wydawało nam się, że naszemu Agentowi uda się jednak przedrzeć ponad połową sił poza naszą krawędź, gdy rozpoczął się łańcuch zdarzeń, którego nie spodziewał się żaden z nas (no, może poza mną ;) ). Najpierw Machcio wykonał (chyba) strzał życia. Jego Bandersnatch trafił dwukrotnie Maraudera z LB-X śrutem, zwanym później przez historyków Dwoma Śrucinami Śmierci. W efekcie ostrzeliwany stracił w wyniku trafień krytycznych nogę oraz rękę, i przewrócił się ku naszej radości. Niestety, pod wpływem ostrzału z Falkonera (w euforii nie pomyślałem, że można by wziąć go żywcem) Marauderowi eksplodowały silniki, i musieliśmy obejść się smakiem. 



Kolejna tura, i Cataphract zbliżył się do Warhammera, chcąc skopać (czytaj - dobić) leżącego. Widząc podwładną w niebezpieczeństwie, "Cato" skierowała PPC swojego Catapulta na wroga, i wypaliła. Standardowo, trafił jeden, ale to wystarczyło. Promień przebił kadłub i trafił w amunicję, zamieniając wrogiego mecha w pogięty stos metalu. Falconer trafił z gaussa Ostroca, odstrzeliwując mu głowę. Wraith potraktował z buta Enforcera, przewracając go i niszcząc silnik. Wolverine i Clint przebiły się.
Wygraliśmy, jednak uszkodzenia (zwłaszcza w mojej lancy) są poważne. Zdobyliśmy jednak trzy mechy (Jagermech, Ostroc, Enforcer), które możemy naprawić lub sprzedać.

Zdjęcia i kluczowe informacje pochodzą z relacji Brathaca - http://solaris7.pl/index.php/opowiesci-z-pol-bitewnych/288-scrap-raiders-wakacje-na-pustkowiu.html

niedziela, 14 kwietnia 2013

Chrupki na warsztacie cz.2 ... i nie tylko

Z racji tego, że zbliża się kolejny aktywny etap remontu, najprawdopodobniej może to być ostatnia możliwość popracowania nad modelami w ciągu najbliższych paru tygodni. Postanowiłem więc przedstawić wyniki moich nasiadówek.
Na początek, zgodnie z prośbami Admirała, prezentuję mój zaczątek floty Chrupków. Jako pierwowzór malowania wziąłem kamuflaż Bismarcka z okresu marzec - maj 1941.
Ten kamuflaż bardzo mi się podobał, i planowałem go zastosować już dawno dla jednej z moich flot. Jak dotąd nie miałem jednak modeli, które byłyby dla niego odpowiednie. W mojej wizji modele odpowiednie powinny mieć wysokie, płaskie powierzchnie. Jedyną flotą, jaka pasowała mi do tego malowania, była flota NSL, jednak nie mam jej w swojej kolekcji, i nie planuję. Jednak, gdy wyszła flota Chrupków, wiedziałem już, że będą one pasowały do mojej koncepcji. Oto efekt malowania:
- zdjęcie zbiorowe
- drednot


- krążowniki uderzeniowe

- fregaty

Oczywiście nie jest to wersja końcowa, pozostały końcowe rozjaśnienia, z którymi jednak jak zwykle mam problem ;) Jest to ostatni etap prac, które są najmniej widoczne, i dlatego ciężko się zorganizować do wzięcia za nie.
Po Pyrkonie wzięło mnie ponownie na BattleTecha. Kupiłem trochę podkładek do elementali, jednak na razie nie mam możliwości zrobić im podstawek. Nie bardzo mam je też jak transportować, więc na razie wróciły do pudełka. Odkopałem za to gwiazdę, i wziąłem się za robotę. 

Bloodkite
 Timber Wolf

 Crimson Hawk
Podstawki wyciągnąłem z przepastnych zapasów naszego Agenta ;) Dziury wypełniłem starym Green Stuffem (pamiętającym jeszcze czasy Maga na Piotrkowskiej w Łodzi :P). Ponieważ jednak materiały do wykańczania podstawek mam zbunkrowane w którymś z pudeł, dalsze prace nad nimi będą prowadzone po skończeniu remontu. 
Dziś wziąłem się za gwiazdę protomechów typu Cecerops. Wszystkie one będą rzecz jasna pomalowane w barwy klanu Blood Spirit. Zdjęć na razie nie zrobiłem, wrzucę je w wolnej chwili.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Pyrkon 22-24.III.2013 - borsucza relacja

Podobnie jak w zeszłym roku, wraz z początkiem marca ruszyły u mnie przygotowania do tegorocznego Pyrkonu. Niestety, ze względów remontowych, posuwały się one powoli, i nie wszystko udało mi się domknąć na czas (co później było zauważalne na imprezie). Jeszcze w czwartek miałem zabawę w układanie kabli, i wróciłem do domu po godzinie 22. Dobrze, że jechałem pociągiem razem z Azem, gdyż dzięki temu mogłem się „spokojnie” rano spakować, nie martwiąc się o bilety. Wyjechaliśmy z Łodzi o 7.39, w towarzystwie Skobla oraz sporej liczby ludzi zmierzających w tym samym kierunku co my. Prawie pięciogodzinna podróż upłynęła na rozmowach na tematy różne (ale całkiem sensowne, w porównaniu do powrotnej).
Na miejscu skierowaliśmy się do głównego wejścia, jednak po zobaczeniu tłumu przed kasami, zmieniliśmy strategię. Przeprowadziliśmy szeroki manewr oskrzydlający, celem połączenia się z naszą forpocztą w osobie Brathaca, który zajął stanowisko niedaleko kas przy wejściu od strony uniwersytetu. Nasze pozycje wyjściowe nie wyglądały źle, niestety czas pokazał, że jedynym plusem było to, że czekaliśmy na hali, gdzie było względnie ciepło (ci, którzy stawali na końcu kolejki, mieli znacznie gorzej, czytaj – zimniej). System informatyczny, używany przy wydawaniu akredytacji, kilkukrotnie się zawieszał, przez co traciliśmy cenne dziesiątki minut. O ile sytuacja ta była mało znacząca w sytuacji, gdy staliśmy niedaleko wejścia, o tyle zawieszenie się systemu, gdy przed nami było osób 4 było, mówiąc delikatnie, irytujące. Miłym akcentem było to, że jedna z uroczych kasjerek dała nam program, dzięki czemu w oczekiwaniu na reaktywację systemu mogliśmy przejrzeć cały program imprezy. W międzyczasie dołączyli do nas Sky i Czaki, i wspólnie dostaliśmy się na teren konwentu.
Nasza strefa umiejscowiona była zaraz przy bramkach, w Gamesroomie, dzięki czemu przez cały czas trwania imprezy przewijało się sporo osób. Na miejscu była już silna grupa pod wezwaniem, w postaci m.im. Ryo, Hobbita, Jancora, Siwusa i Jazza. Wraz ze Sky'em odebraliśmy nasze gwiezdne maty, które jeszcze tego samego dnia zostały użyte do gry. Po odstawieniu gratów do hostelu, zaczęliśmy zwiedzać teren konwentu. W porównaniu z zeszłym rokiem, teren został powiększony, co z jednej strony wpłynęło korzystnie (wszystkie, lub prawie wszystkie, sklepy zlokalizowane były w jednej hali, co bardzo ułatwiało szukanie), a z drugiej powodowało, że na halach było znacznie mniej ludzi niż poprzednio (choć nas to akurat nie dotyczyło). Zimna aura nie sprzyjała przemieszczaniu się pomiędzy halami, więc robiliśmy to tylko w ostateczności. 
Po zlustrowaniu przyległego terenu przystąpiliśmy do realizacji punktów programu. Na pierwszy ogień poszedł mój scenariusz „Świt Imperium”. Była to kolejna odsłona historycznych bitew. Tym razem na warsztat poszła bitwa pod Cushimą. Celem scenariusza była próba przedarcia się sił EWS do Nowego Władywostoku, przez system Cushima zajęty przez siły Imperium Japońskiego. Podobnie jak w przypadku pierwowzoru, siły japońskie były trzykrotnie większe od rosyjskich, a dodatkowo ukształtowanie terenu nie sprzyjało Rosjanom. Ilość jednostek biorących udział w grze wyniosła ponad 40 (szykowała się zaległą megabitwa), zostały one podzielone pomiędzy kilku graczy. Dowodzenie siłami japońskimi objęli Siwus (głównodowodzący), Sky i ja, EWS poprowadził Jancor. Dodatkową ciekawostką był podział dowództwa. Pierwotnie przewidziany dla obu stron, został zastosowany tylko w IJ. Każdy gracz wyznaczył jeden swój okręt jako dowódczy. W przypadku, gdy jednostka głównodowodzącego zostałaby zniszczona, dowodzenie przejść miało na drugiego w kolei gracza. Głównodowodzący miał za zadanie koordynować poczynania całych sił, i miał ostatni głos w kwestii taktyki. Tyle teorii. W praktyce wyszło tak, że Jancor stwierdził, że nigdzie nie leci, i poczeka na nas z racji większego zasięgu swoich baterii. Efekt był taki, że po ponad dwóch godzinach gry dopiero zaczęliśmy się zbliżać do jego bardzo skupionej formacji. Z racji późnej godziny, i braku perspektyw na szybkie zakończenie, przerwaliśmy grę. Wnioski są dwa – za dużo okrętów (przynajmniej na tę godzinę gry), max liczba jednostek nie powinna chyba przekraczać 20, i przede wszystkim brak ograniczenia czasowego dla floty EWS (co już zostało zmienione na max 6 tur).

W międzyczasie Brathac, Ryo i reszta BT-owców spędzała długie godziny nad planszami.

 
Po zakończeniu gry udaliśmy się wraz z Aśką i Sky'em na prelekcję o mitach Cthulhu. Niestety, zwinęliśmy się stamtąd dość szybko (fakt, nieco mi się oczy zamykały, jednak kryzys miałem już za sobą ;) ). Udaliśmy się więc na spoczynek, poprzedzony pokrzepieniem się chłodziwem z mechowego reaktora i nocnymi Polaków rozmowami.
Sobota rozpoczęła się od pyrkonowego śniadania, po którym złożyliśmy kondolencje miejscowym chłopakom z powodu kur liliputów zamieszkujących ich okolice. Po nim nadszedł czas na kolejne atrakcje.
 Pierwszą z nich był scenariusz Rajd na Marsa autorstwa Sky'a. Była to pierwsza bitwa z czasów wojny xeno, gdzie zaobserwowano nowy pancernik kra'vacki klasy Ko'hola (a przynajmniej ci, którzy go zobaczyli, przeżyli dostatecznie długo, aby o tym opowiedzieć). Po jednej stronie Jancor i ja prowadzący siły Kra'vaków, po drugiej Admirał, Ngageman i Sky, dowodzący zjednoczonymi siłami ludzkości, i próbujący nie dopuścić do zniszczenia instalacji wokół Marsa. Jako pierwsze w systemie pojawiły się siły Jancora (niszczyciel klasy Di'tok w obstawie trzech fregat). W kolejnej turze pojawiły się siły główne – Ko'hola (z konieczności zastąpiona przez model z Firestorm Armada Ngagemana – moja Ko'hola niestety przebywa do tej pory w którymś z pudeł w szafie) w obstawie dwóch Vo'boków i dwóch Si'teków. Nasze siły ruszyły do przodu, a obrońcy pomknęli w naszą stronę. Ich salwy rakiet i pocisków AMT oraz myśliwce zostały zestrzelone, nie powodując praktycznie żadnych strat. Niestety, lekka falanga Jancora dość szybko zakończyła swój udział, okupiony jednak poważnym uszkodzeniem UNSC'owego Pointa. Moja grupa coraz bardziej zbliżała się do instalacji Marsa, po drodze demolując dwa niszczyciele klasy Lake, i niszcząc lub wyłączając z akcji Rostova i Wołgę. Moi przeciwnicy skupili swoją uwagę na Ko'holi, która zbierała ostre baty, jednak parła naprzód. Gdy wszedłem w zasięg satelitów bojowych, Ko'hola odparowała w eksplozji, podobnie jak jeden z Si'teków. Pozostałe trzy krążowniki poradziły sobie jednak bez problemów z jednym satelitą, i zniszczyły jeden z trzech habitatów orbitujących wokół planety. W tym czasie siły obrońców starały się dopiero wyhamować i podjąć pościg za moimi siłami. Wobec upływającego czasu, zdecydowałem się wykonać skok bojowy i zakończyć rozgrywkę. Pomimo różnych zdań w tej materii, moje siły wykonały częściowo powierzone zadanie (zniszczyły 1 z trzech satelitów bojowych i jedną z czterech instalacji planetarnych), i wycofały się w sposób kontrolowany, gotowe do dalszej walki. Wnioski po tym scenariuszu – przydałaby się moja Ko'hola (wówczas mielibyśmy na stole 100% modeli zgodnych ze schematami), nie ma też co kombinować ze zbyt długim polem walki, gdyż niepotrzebnie wydłuża to rozgrywkę (tu graliśmy na półtorej maty, co dało ponad 2 metry długości pola walki).
 Po skończeniu scenariusza rozpoczęło się zbiorowe obżarstwo (na stolikach pojawiło się kilka pudełek pizzy), a w międzyczasie wraz z Admirałem prowadziliśmy szkolenie podstawowe dla bardzo młodych kadetów (średnia wieku 5 lat).

Szkolenie się podobało, jednak czy przyniesie skutek w postaci świeżej krwi w naszej Marynarce, pokaże czas. W tym czasie na stole obok Brathac prowadził swój scenariusz QuickStrike'a. 
Kolejnym punktem programu, na który czekało większość graczy Full Thrustowców, był turniej. Miał on nową formułę w porównaniu do zeszłorocznego – każdy gracz losował przed pojedynkiem rozpiskę, którą przygotował Standard (niestety nieobecny na konwencie) i ja. Każdemu uczestnikowi przysługiwała jedna wymiana rozpiski w turnieju. Po godzinnym opóźnieniu uporządkowaliśmy i przygotowaliśmy stoły do gry (dzięki za pomoc Amrath!). W związku z powszechnym narzekaniem wyciągnąłem z puli zestawy flot obcych, i przystąpiliśmy do losowania. W porównaniu do zeszłego roku zanotowaliśmy wzrost frekwencji (8 uczestników), choć poza Azem nikt z grona BT-owców nie dołączył do rywalizacji (Ryo, następnym razem się nie wymigasz!). Ze względu na opóźnienie startu o godzinę i fakt, że w zaczynającym się o 19 turnieju Battletecha (w którymwraz z Azem brałem udział), musiałem ograniczyć ilość czasu do 45 min na grę. Pojawiły się głosy, że to za krótko, jednak floty miały poniżej 700 punktów, a ostatnia runda trwała 55 min, i każda gra skończyła się przed czasem.
W pierwszej turze Jancor (IF) wygrał z Azem (NSL carrier) 602-111, Admirał (FSE carrier) przegrał z KovaLem (ESU carrier) 228-171, Sky (ESU cruiser) przegrał z Towarzyszem (UNSC AMT) 128-690, a Ngageman (Izrael) wygrał z Siwusem (JI) 513-240.
Druga tura: Admirał (FSE carrier) - Towarzysz (NSL carrier) 125-0, Ngageman (UNSC AMT) - KovaL (JI) 700-193, Sky (UNSC carrier) - Az (ORC) 270-0, Siwus (NAC cruiser) - Jancor (NAC carrier) 97-419.
Trzecia tura: Towarzysz (UNSC AMT) - Jancor (IF) 111-644, Sky (NAC carrier) - KovaL (FSE carrier) 18-413, Az (UNSC carrier) - Siwus (NSL cruiser) 317-517, Admirał (NAC cruiser) - Ngageman (NSL carrier) 434-77.
Klasyfikacja końcowa:
1. Jancor 6 (punktów) 1346
2. Admiral Petrarch 4 425
3. Ngageman 4 423
4. KovaL 4 -55
5. Towarzysz 2 -96
6. Siwus 2 -395
7. Sky 2 -687
8. Az 0 -961
Ciekawym pojedynkiem było starcie Admirała z Ngagemanem. które zadecydowało o rozstawieniu na pudle. Błąd w nawigacji tego drugiego, zakończony eksplozją lotniskowca w wyniku uderzenia w asteroidę, zdecydował, że Admirał zwyciężył, i wyprzedził w klasyfikacji generalnej swego przeciwnika tylko o 2 punkty.
W czasie naszego turnieju, Ryo i Brathac prowadzili prelekcję o Battletechu, która zgromadziła sporą widownię (zwłaszcza słynny filmik z Mechwarriora 2).
Po zakończeniu turnieju Full Thrusta wziąłem udział w turnieju BattleTecha, prowadzonego przez Brathaca. Wylosowałem Quickdraw'a z 4 medium laserami, a mój przeciwnik, którym okazał się Az, Rifflemana z Rotary AC. Graliśmy na górzystej planszy. Od początku wyłapywałem całą masę pestek, choć dopiero później okazało się, że zasada użycia rotarki jest nieco inna. Było już jednak prawie po ptakach, bo mój korpus przypominał sito. Az chciał oddać mi w związku z tym walkowera, jednak nie zgodziłem się, i graliśmy dalej. W końcowych turach zacząłem uzyskiwać kolejne trafienia, jednak sam również obrywałem krytyki. Co prawda Az zaliczył dwa headshoty z moich laserów, niestety nie dało to żadnego efektu, i do kolejnej rundy awansował Az.
O 22 udaliśmy się do hali obok obejrzeć film Zew Cthulhu z autorską muzyką na żywo w wykonaniu zespołu Południca!. Ciekawa projekcja, choć w moim odczuciu oryginalna ścieżka była lepsza. Po powrocie z projekcji Zagraliśmy jeszcze z Admirałem w planszówkę Dywizjon 303, czekając na umówioną grę w Twilight Imperium (Admirał) i Sky'a (ja). To prosta gra, obrazująca walkę pomiędzy alianckimi myśliwcami a Luftwafe, próbującą zbombardować Londyn.
Na tym zakończyliśmy drugi dzień zmagań na Pyrkonie.
W niedzielę wstaliśmy według zegarka wewnętrznego, w efekcie nieco się spóźniliśmy na początek prezentacji Admirała o walkach w przestrzeni kosmicznej prezentowanych w filmach i serialach (nota bene bardzo podobna prezentacja była w piątek, w jednej z auli, i zgromadziła pełną salę). Na miejscu okazało się, że ilość słuchaczy jest całkiem spora. Niestety, z racji tego, że organizatorzy po raz kolejny olali temat i nie przydzielili nam auli ani sprzętu nagłaśniającego, odbiło się to widocznie na przebiegu prezentacji. Fragmenty filmów na rzutniku, z racji oświetlenia, nie były zbyt dobrze widoczne. Brak systemu nagłaśniającego, w połączeniu z gwarem Gamesroomu powodował, że siedząc w odległości 2 metrów od prelegenta nie słyszałem prawie nic. To, co udało mi się usłyszeć, było ciekawie prowadzone, jednak z przyczyn wyżej wymienionych zwinąłem się dość szybko. Jednak ożywiona dyskusja prowadzona przy stanowisku Admirała wskazywał, że dla innych temat, jak i sposób prezentacji, przypadł słuchaczom do gustu.
Po odbyciu rundy honorowej po okolicy (jak się okazało – ostatniej) przystąpiliśmy do przygotowywania stołu pod prezentację gry Epic Armageddon prowadzonej przez Aza.

Po jednej stronie stołu zasiadła Ania w towarzystwie Brathaca (wyraźnie zadowolonego z takiego sojusznika :P) dowodzący Space Marines, po drugiej Ngageman i ja prowadzący hordę orków. Jako obserwatorów mieliśmy m.in. Ryo, Czakiego (którzy wykazali dość spore zainteresowanie tematem, zobaczymy jak się to przełoży na grę). Przebieg gry, wbrew pozorom, był dość jednostronny, a to dzięki rewelacyjnym rzutom Ani (i Brathaca ;) ), oraz naszym kiepskim. Dość powiedzieć, że jeden skład taktycznych w obstawie rihno, który usadowił się w budynku, powstrzymał marsz (i atak) prawie całej naszej armii, nie ponosząc chyba żadnych strat. W czwartej turze zorientowałem się, że za naszymi plecami pojawili się godniejsi przeciwnicy, niż jakaś żałosna garstka żółwi, więc przy głośnym WAAAAGH!!! moja horda (Ngageman niestety musiał wcześniej zakończyć grę) odpaliła silniki i na pełnym gazie skierowała się w kierunku nowego przeciwnika.

W czasie, gdy my rozgrywaliśmy nasze starcie, na sąsiednim stole Admirał wraz z Jancorem i Siwusem testowali scenariusz Pearl Harbour w FT.
Po zakończeniu gry nastał czas pożegnań. Wraz z Azem zebraliśmy swoje graty, i w towarzystwie Skobla ruszyliśmy na dworzec PKP. Udało nam się zająć miejsca siedzące, i przez pięć godzin prowadziliśmy dyskusje, w których przewijał się Hitler, krzesło, żaba i całkowanie lokomotywy (inni współtowarzysze patrzyli na nas nieco dziwnie, ale przynajmniej dojechaliśmy jakoś do Łodzi). Później tylko krótki sen, i od rana oczy na zapałkach w pracy.
Dzięki wszystkim za super zabawę, i do zobaczenia na kolejnym konwencie!

W relacji wykorzystałem zdjęcia Aza, Robsala, Ryokena i swoje. Więcej fotek już niedługo w galerii na portalu Solaris7.pl.

piątek, 5 kwietnia 2013

Planszówkowe popołudnia - Gra o tron

Pomimo, iż miałem pisać relację z Pyrkonu (i pozostała mi do opisania już tylko niedziela), wrzucam coś "na rozgrzewkę".
Dziś miałem w końcu okazję zagrać w słynną grę planszową Gra o tron.
Do rozgrywki zasiedliśmy w czwórkę. Asia wylosowała Greyjoy'ów, Sky - Barathreonów, Darek (wprowadzający nas w arkana gry) - Lannisterów, a ja - Starków. Niestety, nie udało nam się zgromadzić pełnej ekipy (6 osób), przy której gra pokazuje swoje najlepsze oblicze.
Plansza przedstawia krainy Westeros, podzielone na prowincje kontrolowane (lub nie) przez poszczególnych graczy. Na starcie każdy z graczy ma zwykle 2 prowincje (w tym swoją stolicę) i 5 jednostek (piechota, rycerstwo lub statki). Do tego mamy zestaw dowódców, poprawiających nasze statystyki, i dodających swoje bonusy naszym armiom podczas starć. Mamy też pięć żetonów władzy, za które, podczas tajnej licytacji, kupujemy sobie wpływy w trzech dziedzinach (tron, miecz i kruka) - czyli jak w prawdziwym życiu, przynajmniej u nas... Celem gry jest uzyskanie kontroli nad 7 miastami.
Gracze za pomocą wydawanych rozkazów poruszają lub rekrutują swoje armie, zdobywają żetony władzy, mogą też uniemożliwiać wydawanie rozkazów przeciwnikom. Kolejność ich wykonywania zależna jest od pozycji gracza na tabeli wpływów. Dodatkowo, mamy co turę wydarzenia, które potrafią poważnie namieszać na planszy. Solą gry jest duża interakcja pomiędzy graczami. Przymierza i sojusze zawierane są często po to, aby je zaraz zerwać i pogrążyć przeciwnika a wszystko po to, aby wygrać grę o tron.
Jako, że Asia i ja graliśmy w ten tytuł po raz pierwszy, dostaliśmy na początku pewne fory. W praktyce oznaczało to, że atakowaliśmy (i wykrwawialiśmy) się wzajemnie, a Darek i Sky konsekwentnie dążyli do zwycięstwa. Gdy stwierdziliśmy, że nasze wyrzynanie się nie ma sensu, i postanowiliśmy pomieszać nieco szyki liderom, było już za późno. Pierwszy atak Darka na Bliźniaki kontrolowane przez Aśkę skończył się eksterminacją obrońców, i spowodował, że zamiast atakować Sky'a (dysproporcja sił spowodowałaby, że byłaby to szarża lekkiej brygady), wykorzystałem okazję i przejąłem jeden z zamków Greyjoyów. Niestety, zaraz po tym Sky zdobył siódmy zamek, i wygrał grę.
Gra jest bardzo przyjemna. Co prawda pierwsza rozgrywka trwa dość długo, jednak kolejne, dzięki zapoznaniu się z zasadami, są już dużo szybsze. My 7 tur rozgrywaliśmy od 17.30 do 22, jednak, jak pisałem, było dwóch całkowicie zielonych graczy, a dwóch musiało sobie odświeżyć zasady. Gra jest wyraźnie nastawiona na komplet graczy - 6 - i to jest jej największa wada. Zebranie tylu chętnych jest nie lada problemem. Przy mniejszej liczbie gra traci nieco na balansie (przy czterech gracze Barathreonów i Lannisterów mają bardzo bliską drogę na południe, gdzie są praktycznie niebronione miasta), i wymaga od wszystkich graczy pewnego doświadczenia. Niemniej, gra jest warta czasu nad nią spędzonego,