Podobnie jak w zeszłym roku, wraz z
początkiem marca ruszyły u mnie przygotowania do tegorocznego
Pyrkonu. Niestety, ze względów remontowych, posuwały się one
powoli, i nie wszystko udało mi się domknąć na czas (co później
było zauważalne na imprezie). Jeszcze w czwartek miałem zabawę w
układanie kabli, i wróciłem do domu po godzinie 22. Dobrze, że
jechałem pociągiem razem z Azem, gdyż dzięki temu mogłem się
„spokojnie” rano spakować, nie martwiąc się o bilety.
Wyjechaliśmy z Łodzi o 7.39, w towarzystwie Skobla oraz sporej
liczby ludzi zmierzających w tym samym kierunku co my. Prawie
pięciogodzinna podróż upłynęła na rozmowach na tematy różne
(ale całkiem sensowne, w porównaniu do powrotnej).
Na miejscu skierowaliśmy się do
głównego wejścia, jednak po zobaczeniu tłumu przed kasami,
zmieniliśmy strategię. Przeprowadziliśmy szeroki manewr
oskrzydlający, celem połączenia się z naszą forpocztą w osobie
Brathaca, który zajął stanowisko niedaleko kas przy wejściu od
strony uniwersytetu. Nasze pozycje wyjściowe nie wyglądały źle,
niestety czas pokazał, że jedynym plusem było to, że czekaliśmy
na hali, gdzie było względnie ciepło (ci, którzy stawali na końcu
kolejki, mieli znacznie gorzej, czytaj – zimniej). System
informatyczny, używany przy wydawaniu akredytacji, kilkukrotnie się
zawieszał, przez co traciliśmy cenne dziesiątki minut. O ile
sytuacja ta była mało znacząca w sytuacji, gdy staliśmy niedaleko
wejścia, o tyle zawieszenie się systemu, gdy przed nami było osób
4 było, mówiąc delikatnie, irytujące. Miłym akcentem było to,
że jedna z uroczych kasjerek dała nam program, dzięki czemu w
oczekiwaniu na reaktywację systemu mogliśmy przejrzeć cały
program imprezy. W międzyczasie dołączyli do nas Sky i Czaki, i
wspólnie dostaliśmy się na teren konwentu.
Nasza strefa umiejscowiona była zaraz
przy bramkach, w Gamesroomie, dzięki czemu przez cały czas trwania
imprezy przewijało się sporo osób. Na miejscu była już silna
grupa pod wezwaniem, w postaci m.im. Ryo, Hobbita, Jancora, Siwusa i
Jazza. Wraz ze Sky'em odebraliśmy nasze gwiezdne maty, które
jeszcze tego samego dnia zostały użyte do gry. Po odstawieniu
gratów do hostelu, zaczęliśmy zwiedzać teren konwentu. W
porównaniu z zeszłym rokiem, teren został powiększony, co z
jednej strony wpłynęło korzystnie (wszystkie, lub prawie
wszystkie, sklepy zlokalizowane były w jednej hali, co bardzo
ułatwiało szukanie), a z drugiej powodowało, że na halach było
znacznie mniej ludzi niż poprzednio (choć nas to akurat nie
dotyczyło). Zimna aura nie sprzyjała przemieszczaniu się pomiędzy
halami, więc robiliśmy to tylko w ostateczności.
Po zlustrowaniu przyległego terenu
przystąpiliśmy do realizacji punktów programu. Na pierwszy ogień
poszedł mój scenariusz „Świt Imperium”. Była to kolejna
odsłona historycznych bitew. Tym razem na warsztat poszła bitwa pod
Cushimą. Celem scenariusza była próba przedarcia się sił EWS do
Nowego Władywostoku, przez system Cushima zajęty przez siły
Imperium Japońskiego. Podobnie jak w przypadku pierwowzoru, siły
japońskie były trzykrotnie większe od rosyjskich, a dodatkowo
ukształtowanie terenu nie sprzyjało Rosjanom. Ilość jednostek
biorących udział w grze wyniosła ponad 40 (szykowała się zaległą
megabitwa), zostały one podzielone pomiędzy kilku graczy.
Dowodzenie siłami japońskimi objęli Siwus (głównodowodzący),
Sky i ja, EWS poprowadził Jancor. Dodatkową ciekawostką był
podział dowództwa. Pierwotnie przewidziany dla obu stron, został
zastosowany tylko w IJ. Każdy gracz wyznaczył jeden swój okręt
jako dowódczy. W przypadku, gdy jednostka głównodowodzącego
zostałaby zniszczona, dowodzenie przejść miało na drugiego w
kolei gracza. Głównodowodzący miał za zadanie koordynować
poczynania całych sił, i miał ostatni głos w kwestii taktyki.
Tyle teorii. W praktyce wyszło tak, że Jancor stwierdził, że
nigdzie nie leci, i poczeka na nas z racji większego zasięgu swoich
baterii. Efekt był taki, że po ponad dwóch godzinach gry dopiero
zaczęliśmy się zbliżać do jego bardzo skupionej formacji. Z
racji późnej godziny, i braku perspektyw na szybkie zakończenie,
przerwaliśmy grę. Wnioski są dwa – za dużo okrętów
(przynajmniej na tę godzinę gry), max liczba jednostek nie powinna
chyba przekraczać 20, i przede wszystkim brak ograniczenia czasowego
dla floty EWS (co już zostało zmienione na max 6 tur).
W międzyczasie Brathac, Ryo i reszta
BT-owców spędzała długie godziny nad planszami.
Po zakończeniu gry udaliśmy się wraz
z Aśką i Sky'em na prelekcję o mitach Cthulhu. Niestety,
zwinęliśmy się stamtąd dość szybko (fakt, nieco mi się oczy
zamykały, jednak kryzys miałem już za sobą ;) ). Udaliśmy się
więc na spoczynek, poprzedzony pokrzepieniem się chłodziwem z
mechowego reaktora i nocnymi Polaków rozmowami.
Sobota rozpoczęła się od pyrkonowego
śniadania, po którym złożyliśmy kondolencje miejscowym chłopakom
z powodu kur liliputów zamieszkujących ich okolice. Po nim nadszedł
czas na kolejne atrakcje.
Pierwszą z nich był scenariusz Rajd
na Marsa autorstwa Sky'a. Była to pierwsza bitwa z czasów wojny
xeno, gdzie zaobserwowano nowy pancernik kra'vacki klasy Ko'hola (a
przynajmniej ci, którzy go zobaczyli, przeżyli dostatecznie długo,
aby o tym opowiedzieć). Po jednej stronie Jancor i ja prowadzący
siły Kra'vaków, po drugiej Admirał, Ngageman i Sky, dowodzący
zjednoczonymi siłami ludzkości, i próbujący nie dopuścić do
zniszczenia instalacji wokół Marsa. Jako pierwsze w systemie
pojawiły się siły Jancora (niszczyciel klasy Di'tok w obstawie
trzech fregat). W kolejnej turze pojawiły się siły główne –
Ko'hola (z konieczności zastąpiona przez model z Firestorm Armada
Ngagemana – moja Ko'hola niestety przebywa do tej pory w którymś
z pudeł w szafie) w obstawie dwóch Vo'boków i dwóch Si'teków.
Nasze siły ruszyły do przodu, a obrońcy pomknęli w naszą stronę.
Ich salwy rakiet i pocisków AMT oraz myśliwce zostały zestrzelone,
nie powodując praktycznie żadnych strat. Niestety, lekka falanga
Jancora dość szybko zakończyła swój udział, okupiony jednak
poważnym uszkodzeniem UNSC'owego Pointa. Moja grupa coraz bardziej
zbliżała się do instalacji Marsa, po drodze demolując dwa
niszczyciele klasy Lake, i niszcząc lub wyłączając z akcji
Rostova i Wołgę. Moi przeciwnicy skupili swoją uwagę na Ko'holi,
która zbierała ostre baty, jednak parła naprzód. Gdy wszedłem w
zasięg satelitów bojowych, Ko'hola odparowała w eksplozji,
podobnie jak jeden z Si'teków. Pozostałe trzy krążowniki
poradziły sobie jednak bez problemów z jednym satelitą, i
zniszczyły jeden z trzech habitatów orbitujących wokół planety.
W tym czasie siły obrońców starały się dopiero wyhamować i
podjąć pościg za moimi siłami. Wobec upływającego czasu,
zdecydowałem się wykonać skok bojowy i zakończyć rozgrywkę.
Pomimo różnych zdań w tej materii, moje siły wykonały częściowo
powierzone zadanie (zniszczyły 1 z trzech satelitów bojowych i
jedną z czterech instalacji planetarnych), i wycofały się w sposób
kontrolowany, gotowe do dalszej walki. Wnioski po tym scenariuszu –
przydałaby się moja Ko'hola (wówczas mielibyśmy na stole 100%
modeli zgodnych ze schematami), nie ma też co kombinować ze zbyt
długim polem walki, gdyż niepotrzebnie wydłuża to rozgrywkę (tu
graliśmy na półtorej maty, co dało ponad 2 metry długości pola
walki).
Po skończeniu scenariusza rozpoczęło
się zbiorowe obżarstwo (na stolikach pojawiło się kilka pudełek
pizzy), a w międzyczasie wraz z Admirałem prowadziliśmy szkolenie
podstawowe dla bardzo młodych kadetów (średnia wieku 5 lat).
Szkolenie się podobało, jednak czy przyniesie skutek w postaci
świeżej krwi w naszej Marynarce, pokaże czas. W tym czasie na
stole obok Brathac prowadził swój scenariusz QuickStrike'a.
Kolejnym punktem programu, na który
czekało większość graczy Full Thrustowców, był turniej. Miał
on nową formułę w porównaniu do zeszłorocznego – każdy gracz
losował przed pojedynkiem rozpiskę, którą przygotował Standard
(niestety nieobecny na konwencie) i ja. Każdemu uczestnikowi
przysługiwała jedna wymiana rozpiski w turnieju. Po godzinnym
opóźnieniu uporządkowaliśmy i przygotowaliśmy stoły do gry
(dzięki za pomoc Amrath!). W związku z powszechnym narzekaniem
wyciągnąłem z puli zestawy flot obcych, i przystąpiliśmy do
losowania. W porównaniu do zeszłego roku zanotowaliśmy wzrost
frekwencji (8 uczestników), choć poza Azem nikt z grona BT-owców
nie dołączył do rywalizacji (Ryo, następnym razem się nie
wymigasz!). Ze względu na opóźnienie startu o godzinę i fakt, że
w zaczynającym się o 19 turnieju Battletecha (w którymwraz z Azem
brałem udział), musiałem ograniczyć ilość czasu do 45 min na
grę. Pojawiły się głosy, że to za krótko, jednak floty miały
poniżej 700 punktów, a ostatnia runda trwała 55 min, i każda gra
skończyła się przed czasem.
W pierwszej turze Jancor (IF) wygrał z
Azem (NSL carrier) 602-111, Admirał (FSE carrier) przegrał z
KovaLem (ESU carrier) 228-171, Sky (ESU cruiser) przegrał z
Towarzyszem (UNSC AMT) 128-690, a Ngageman (Izrael) wygrał z Siwusem
(JI) 513-240.
Druga tura: Admirał (FSE carrier) -
Towarzysz (NSL carrier) 125-0, Ngageman (UNSC AMT) - KovaL (JI)
700-193, Sky (UNSC carrier) - Az (ORC) 270-0, Siwus (NAC cruiser) -
Jancor (NAC carrier) 97-419.
Trzecia tura: Towarzysz (UNSC AMT) -
Jancor (IF) 111-644, Sky (NAC carrier) - KovaL (FSE carrier) 18-413,
Az (UNSC carrier) - Siwus (NSL cruiser) 317-517, Admirał (NAC
cruiser) - Ngageman (NSL carrier) 434-77.
Klasyfikacja końcowa:
1. Jancor 6 (punktów) 1346
2.
Admiral Petrarch 4 425
3. Ngageman 4 423
4. KovaL 4
-55
5. Towarzysz 2 -96
6. Siwus 2 -395
7. Sky 2
-687
8. Az 0 -961
Ciekawym pojedynkiem było starcie
Admirała z Ngagemanem. które zadecydowało o rozstawieniu na pudle.
Błąd w nawigacji tego drugiego, zakończony eksplozją lotniskowca
w wyniku uderzenia w asteroidę, zdecydował, że Admirał zwyciężył,
i wyprzedził w klasyfikacji generalnej swego przeciwnika tylko o 2
punkty.
W czasie naszego turnieju, Ryo i Brathac prowadzili prelekcję o Battletechu, która zgromadziła sporą widownię (zwłaszcza słynny filmik z Mechwarriora 2).
Po zakończeniu turnieju Full Thrusta
wziąłem udział w turnieju BattleTecha, prowadzonego przez
Brathaca. Wylosowałem Quickdraw'a z 4 medium laserami, a mój
przeciwnik, którym okazał się Az, Rifflemana z Rotary AC. Graliśmy
na górzystej planszy. Od początku wyłapywałem całą masę
pestek, choć dopiero później okazało się, że zasada użycia
rotarki jest nieco inna. Było już jednak prawie po ptakach, bo mój
korpus przypominał sito. Az chciał oddać mi w związku z tym
walkowera, jednak nie zgodziłem się, i graliśmy dalej. W końcowych
turach zacząłem uzyskiwać kolejne trafienia, jednak sam również
obrywałem krytyki. Co prawda Az zaliczył dwa headshoty z moich
laserów, niestety nie dało to żadnego efektu, i do kolejnej rundy
awansował Az.
O 22 udaliśmy się do hali obok
obejrzeć film Zew Cthulhu z autorską muzyką na żywo w wykonaniu
zespołu Południca!. Ciekawa projekcja, choć w moim odczuciu
oryginalna ścieżka była lepsza. Po powrocie z projekcji Zagraliśmy
jeszcze z Admirałem w planszówkę Dywizjon 303, czekając na
umówioną grę w Twilight Imperium (Admirał) i Sky'a (ja). To
prosta gra, obrazująca walkę pomiędzy alianckimi myśliwcami a
Luftwafe, próbującą zbombardować Londyn.
Na tym zakończyliśmy drugi dzień
zmagań na Pyrkonie.
W niedzielę wstaliśmy według zegarka
wewnętrznego, w efekcie nieco się spóźniliśmy na początek
prezentacji Admirała o walkach w przestrzeni kosmicznej
prezentowanych w filmach i serialach (nota bene bardzo podobna
prezentacja była w piątek, w jednej z auli, i zgromadziła pełną
salę). Na miejscu okazało się, że ilość słuchaczy jest całkiem
spora. Niestety, z racji tego, że organizatorzy po raz kolejny olali
temat i nie przydzielili nam auli ani sprzętu nagłaśniającego,
odbiło się to widocznie na przebiegu prezentacji. Fragmenty filmów
na rzutniku, z racji oświetlenia, nie były zbyt dobrze widoczne.
Brak systemu nagłaśniającego, w połączeniu z gwarem Gamesroomu
powodował, że siedząc w odległości 2 metrów od prelegenta nie
słyszałem prawie nic. To, co udało mi się usłyszeć, było
ciekawie prowadzone, jednak z przyczyn wyżej wymienionych zwinąłem
się dość szybko. Jednak ożywiona dyskusja prowadzona przy
stanowisku Admirała wskazywał, że dla innych temat, jak i sposób
prezentacji, przypadł słuchaczom do gustu.
Po odbyciu rundy honorowej po okolicy
(jak się okazało – ostatniej) przystąpiliśmy do przygotowywania
stołu pod prezentację gry Epic Armageddon prowadzonej przez Aza.
Po
jednej stronie stołu zasiadła Ania w towarzystwie Brathaca
(wyraźnie zadowolonego z takiego sojusznika :P) dowodzący Space
Marines, po drugiej Ngageman i ja prowadzący hordę orków. Jako
obserwatorów mieliśmy m.in. Ryo, Czakiego (którzy wykazali dość
spore zainteresowanie tematem, zobaczymy jak się to przełoży na
grę). Przebieg gry, wbrew pozorom, był dość jednostronny, a to
dzięki rewelacyjnym rzutom Ani (i Brathaca ;) ), oraz naszym
kiepskim. Dość powiedzieć, że jeden skład taktycznych w obstawie
rihno, który usadowił się w budynku, powstrzymał marsz (i atak)
prawie całej naszej armii, nie ponosząc chyba żadnych strat. W
czwartej turze zorientowałem się, że za naszymi plecami pojawili
się godniejsi przeciwnicy, niż jakaś żałosna garstka żółwi,
więc przy głośnym WAAAAGH!!! moja horda (Ngageman niestety musiał
wcześniej zakończyć grę) odpaliła silniki i na pełnym gazie
skierowała się w kierunku nowego przeciwnika.
W czasie, gdy my rozgrywaliśmy nasze
starcie, na sąsiednim stole Admirał wraz z Jancorem i Siwusem
testowali scenariusz Pearl Harbour w FT.
Po zakończeniu gry nastał czas
pożegnań. Wraz z Azem zebraliśmy swoje graty, i w towarzystwie
Skobla ruszyliśmy na dworzec PKP. Udało nam się zająć miejsca
siedzące, i przez pięć godzin prowadziliśmy dyskusje, w których
przewijał się Hitler, krzesło, żaba i całkowanie lokomotywy
(inni współtowarzysze patrzyli na nas nieco dziwnie, ale
przynajmniej dojechaliśmy jakoś do Łodzi). Później tylko krótki
sen, i od rana oczy na zapałkach w pracy.
Dzięki wszystkim za super zabawę, i
do zobaczenia na kolejnym konwencie!
W relacji wykorzystałem zdjęcia Aza, Robsala, Ryokena i swoje. Więcej fotek już niedługo w galerii na portalu Solaris7.pl.