Pierwszy dzień XI ŁPG-a upłynął pod znakiem BattleTecha. Na miejsce dotarliśmy z Amrathem (który przemierzył pół Polski, żeby z nami zagrać) kilka minut po 11. Byliśmy już oczekiwani przez Brathaca, który, jak na dobrego agenta przystało, przygotował dla nas atrakcje na cały dzień. Niebawem dołączyli do nas Az, Machcio, Sky i Schtrasny, i nagle okazało się, że przy jednej planszy będzie nam dość tłoczno. Dlatego też pierwszy scenariusz został zdublowany, i rozegrany równolegle na dwóch stanowiskach.
Nie była to standardowa wyrzynka, jakich wiele na planszach BT. Strona broniąca dysponowała lancą cięższych mechów Catapult CPLT-C4, Vindicator VND-1AA, Awesome AWS-8Q, Cyclops CP-10-Q oraz ukrytą bazą. Atakujący to lanca w składzie Quickdraw QKD-5A, Dervish DV-6M, Grasshopper GHR-5N, Clint CLNT-2-3T, mająca za zadanie znaleźć i zainfekować wirusem bazę przeciwnika. Lokalizacja bazy następowała automatycznie, gdy któryś z mechów atakujących znalazł się 6 heksów od niej. Pewnym utrudnieniem był fakt, że tylko 2 mechy mogły przenosić wirusa, a aby go wgrać, musiały przebywać pełną turę w jej obrębie. Obrońcom, w razie wykrycia i rozpoczęcia infekowania bazy, pozostawała możliwość jej zniszczenia przez własne mechy.
Przy jednej planszy zasiedli Amrath i Az jako atakujący, oraz Sky (Awesome, Cyclop) i ja (Catapult, Vindycator) w roli obrońców. Przy drugim stoliku zasiedli Schtrasny w roli obrońcy, i Brathac oraz Machcio jako atakujący.
Już na samym początku popełniliśmy kilka błędów, które później zadecydowały o naszej przegranej. Po pierwsze baza została umiejscowiona w górskiej kotlinie w środku lasu, co z taktycznego punktu widzenia jest działaniem jak najbardziej prawidłowym, tyle że... nie koniecznie w realiach BT ;) Drugim błędem była dość statyczna obrona, która zwłaszcza w przypadku Vindycatora skończyła się poważnymi obrażeniami, które poważnie utrudniły nam grę. Katapulta została ukryta za wzgórzem, by razić przeciwnika przez ostrzał stromotorowy. Atakujący nie chcieli wdawać się w klasyczne starcie, planowali jedynie "zrobić, co swoje i dać nogę". W celu zwiększenia obszaru poszukiwań podzielili swe siły na dwie części - jeden lekki mech w osłonie cięższego posuwał się przy jednej krawędzi, drugi przy drugiej. Nasze siły, poza katapultą, zostały skoncentrowane w porastających brzegi jeziora lasach.
Po wymianie pierwszych salw, Awesome wszedł do wody, by lepiej odprowadzać ciepło po strzałach z 3 ppc. Drużyna AA ;) skoncentrowała ogień na moim Vindycatorze, co doprowadziło już na samym początku gry do odstrzelenia ppc, które zdążyło w tej samej turze wystrzelić po raz pierwszy, ale nie uzyskując jednak trafień. Atakujący dość szybko się zbliżyli do strefy, w której mogła znajdować się baza. Ich mechy były wystawione na dość ostry ogień naszych maszyn, niestety nasza skuteczność była porażająca. Dość powiedzieć, że żaden mech atakujący nie został poważniej uszkodzony.
Po zlokalizowaniu naszej bazy, Quickdraw wdał się w przepychankę (dosłownie) z katapultą. Najpierw była próba kopnięcia jej w kokpit (nieskuteczna o ile pamiętam), turę później próba wypchnięcia atakującego poza zasięg sensorów ładujących wirusa. Zakończyła się niepowodzeniem, i mój mech zleciał ze skarpy. Ponieważ baza była bardzo dobrze ukryta, nie mieliśmy szansy jej zniszczyć podczas tury ładowania. Na tym zakończyliśmy rozgrywkę.
Nasza partia skończyła się po ok. 2 godzinach, za to druga, gdzie chłopaki nastawili się na wojnę totalną, trwała prawie dwa razy dłużej. Podczas gdy chłopaki wymieniali się porcjami przegrzanej plazmy i pakietami pocisków kierowanych (bardziej lub mniej ;)), nasza czwórka usiadła do Dominiona (bardzo przyjemna gra karciano-planszowa, którą polubiliśmy po naszej pierwszej wizycie u Czakiego). Partię wygrał Amrath. Graliśmy również w Duchy, bardzo szybką i sympatyczną wariację szachów. Pierwszą grę przegrałem z Amrathem, w drugiej udało mi się pogrążyć Sky'a.
Ok. 17 byłem zmuszony zakończyć rozgrywki, przez co nie dane mi było zagrać w przygotowany przez Brathaca na dalszą część dnia scenariusz Quick Strike'a, którego przebieg znam jedynie z niedzielnej opowieści.
Niedziela
Niedziela przeznaczona była w całości na Full Thrusta.
Oprócz Sky'a i mnie, pojawili się Amrath, Standard ze znajomym oraz Darek. Ze względu na to, że Amrath miał o 12.50 autobus do domu, a także brak Brathaca, Aza czy Mortaya, zdecydowałem, że odpalanie turnieju nie ma sensu.
Na początek mielismy starcie obcych (coś a'la Aliens versus Predator :D), czyli ślimaki Standarda przeciw kra'vakom Amratha. W przybliżeniu 500 punktów na stronę, ruch wektorowy. Amrath dowodził pancernikiem klasy Kohola, natomiast Standard dwoma Warriorami oraz zwiadowcą klasy Phyaa. W pierwszej wymianie ognia Kohola straciła jeden z K-gunów 5 klasy od ostrzału plazmowego, jednak w odpowiedzi unicestwiła jednego Warriora oraz Protectora. Przyznać muszę, że wszyscy już myśleli, że ślimory zostaną w końcu zjedzone w sosie słodko kwaśnym (mina Standarda wskazywała na to, ze on również był podobnego zdania), jednak fortuna bywa złośliwa. Zbyt ostry manewr uniemożliwił kra'vakom użycie całej siły ognia K-gunów, a wygrana inicjatywa i krótki dystans dały phalonom sporo trafień, w tym zniszczenie drugiego K-guna 5 i napędu wroga. K-guny klasy 2 nie mogły już sobie poradzić z przeciwnikiem, który dokonał dzieła zniszczenia. Bitwa ciekawa, pokazała, że przy odrobinie szczęścia i dobrym manewrowaniu Kra'vaki mogą wygrać z phalonami, choć oczywiście nie bez strat. Po tym starciu Amrath popędził na dworzec, by w ostatniej chwili złapać się zderzaka i wciągnąć przez lufcik do środka odjeżdżającego autobusu.
W tym czasie rozpoczęło się moje starcie ze Standardem. Starcie, które teoretycznie wygrałem, choć późniejsze studiowanie wskazuje jednoznacznie, że zwyciężył Paweł. Walka miała byc przeprowadzona, niestety dla mnie, w ruchu kinowym, flotami na 1000 punktów. I tu właśnie pojawił się pierwszy problem. Z przyczyn zewnętrznych nie miałem możliwości usiąść do rozpiski przed ŁPG, porwałem tylko teczkę ze zbiorem schematów i pojechałem grać. Na miejscu wyciągnąłem dwie rozpiski Islamistów, bo nimi miałem zamiar zmiękczyć ślimacze skorupki, i dałem je do wyboru przeciwnikowi. Jedna to lotniskowiec uderzeniowy klasy Medinah w obstawie jednostrzałowców, druga - kilkanaście jednostek od krążownika w dół. Grupa lotniskowcowa została od razu odrzucona, zagrałem więc grupą uderzeniową "Ajatollah". Wszystko byłoby pięknie, tyle że... była to rozpiska z Pyrkonu, przygotowana na megabitwę, i zawierająca wszystkie moje modele gotowe wtedy do gry. W efekcie przeciwko 1000-punktowej flocie phalonów (1x BDN, 4x FF) wystawiłem równo 2000-punktową flotę wielbłądziarzy (2x CH Hattin, 2x CL Basil, 4x DDH Saladin, 4x FF Hawar, 3x Corvette Khabar). Starcie rozpoczęło się standardowo - pierwsza tura to zbliżanie się obu zgrupowań. Mając max zasięg, dzięki dobremu rzutowi i 2 przerzutom zdjąłem jedną z fregat. W drugiej turze, po lekkim rozpędzeniu floty, wystrzeliłem salwę 22 ciężkich rakiet. Przeciwnik odpowiedział salwą pocisków plazmowych, które zdołały zniszczyć 4 rakiety, a 6 kolejnych zmusić do wydania 1 PZB.
Zadał też spore straty mojej flocie (1 CL, 1 DD, 2 FF, 2 C - trzecia skoczyła w nadprzestrzeń po odpaleniu rakiet). W kolejnej turze rakiety dosięgnęły celu - dzięki dodatkowemu ruchowi weszły w tylną strefę wrogich jednostek, i dzięki temu większość systemów obrony bezpośredniej była bezużyteczna. Dwie fregatu odparowały w błysku nuklearnej eksplozji, a pancernik został poważnie uszkodzony (zniszczono cały pancerz i ok. połowy struktury kadłuba). W fazie ostrzału moje jednostki,
które były jeszcze w zasięgu, zniszczyły ostatnią fregatę, i odstrzeliły kilka kawałków skorupy pancernika, jednak już bez spektakularnych efektów. W ostatniej turze Standard podjął jedyną słuszną (poza rzecz jasna opcją "Last stand" ;)) decyzję, czyli odpalił pożegnalną plazmę w mojego Hattina, i ewakuował się za stół (mój krążownik przeżył tę kanonadę). Bitwa dobiegła końca, przy takiej dysproporcji sił, i takich stratach, jakich doznałem, nie pokuszę się o miano zwycięzcy potyczki. Ale następnym razem punkty będą równe, a na scenie pojawi się Medinah ;).
Po bitwie chłopaki się ewakuowali, i zostaliśmy sami (jeśli o FT rzecz jasna chodzi) ze Skyem. Odwiedziliśmy salę z symulatorem gwiezdnego krążownika Artemis (bardzo fajna zabawa, musimy kiedyś usiąść do tego), a później zagraliśmy wariację scenariusza Polowanie na rajdera.
Przeciwko mojej Koholi stanęły 3 rzuty jednostek - jako pierwsze do systemu wskoczyły 2 fregaty klasy hunter, drugi rzut to trzy niszczyciele klasy Lake, w trzeciej krążownik klasy Storm i lotniskowiec klasy Bay. Pole bitwy było długości dwóch stołów, na nim półkolem rozmieszczony był pas asteroid. Pierwsza grupa bojowa przeczesywała obszar w poszukiwaniu wroga. Przed grą ustaliłem za pomocą miarki lokalizację 3 kontaktów na polu bitwy. Jeden z nich, zapisany przeze mnie, był rajderem, reszta to wabie. Po zmniejszeniu dystansu do 30 cali kontakty pojawiały sie na planszy, po zmniejszeniu dystansu do 6 cali kontakt był rozpoznawalny (pancernik lub sonda). Oczywiście maskowanie znikało również, jeśli moja jednostka otworzyłaby wcześniej ogień. Po wykryciu kontaktów oba huntery szybko ruszyły na ich spotkanie.
Gdy jeden z nich podleciał na jakieś 8 cali od ukrytego rajdera, ten zrzucił maskowanie i wysłał go do krainy wiecznych łowów.
Druga jednostka, zamiast walczyć(i szybko zginąć), zaczęła się taktycznie chować za asteroidami i czekać na wsparcie. To pojawiło się niedługo w postaci lekkich sił szybkiego reagowania.
Mając cztery jednostki, Sky ruszył do ataku, co przyniosło efekty wpostaci uszkodzeń zadanych przez graser (ale tylko raz w grze, potem chłopaki haniebnie pudłowali) i AMT. Nastąpiły testy po przekroczeniu progu, jednak poza drobnymi uszkodzeniami nie spowodowały znaczącego spadku wartości bojowej. W odpowiedzi wyłączyłem z walki jeden z niszczycieli (padły prawie wszystkie systemy), pozostałe zniszczyłem. Ten sam los spotkał drugiego huntera. Gdy do walki wszedł trzeci zespół, zaczęło sie robić nieprzyjemnie.
Na szczęście Point ze swoim sporym przyspieszeniem musiał się najpierw przedostać przez pas asteroid, by stanowić dla mnie zagrożenie. Gdy wypuścił swoją salwę AMT, większość wymanewrowałem, a ostatnia została zniszczona przez scaterguny. Podobnie atak myśliwców nie przyniósł wiekszych efektów, gdyż powitane przez ogień obrony bezpośredniej doznały strat i nie zdały morale, i nie zaatakowały. Na tym starcie się zakończyło, gdyż rozpędzony wypadłem poza stół i nie zdołałem na niego powrócić.
Ogólnie impreza w moim odczuciu udana, pomimo tego, że lokalizacja wpłynęła w widoczny sposób na frekwencję na całym konwencie. W organizowanych przez nas atrakcjach wzięło udział kilka nowych osób, które mamy nadzieję zagoszczą na stałe zarówno na imprezach, jak i na forum.
normalnie obrona Termopile :)hehe
OdpowiedzUsuńprzeżyłem bitwę z dwa razy silniejszą flotą i zadałem jej pkt porównywalne straty :)
no cóż, przygotuję rozpiskę phalonów na tego lotniskowca :)
PS
bitwa była i tak fajna i pouczająca oraz odebrałem lekcję pokory :)
O! Moja facjata na foci! Dobrze jest przypomnieć sobie te rozgrywki. :D
OdpowiedzUsuńAleś Pan kotleta odgrzebał ;)
Usuń