sobota, 16 lutego 2013

Planszówkowe popołudnia - Carcassonne, Anioł Śmierci

Kilka dni temu dość nieoczekiwanie zostałem zaproszony przez znajomego na partyjkę Carcassonne. Oprócz mnie w grze brały udział cztery osoby. Podczas naszych rozgrywek do podstawki dołożone były dodatki Karczmy i katedry, Kupcy i budowniczowie oraz Promy (wszystkie zawarte są w Carcassonne Big Box).

W grze nie ma standardowej planszy. Głównymi elementami są klocki, które losujemy, i układamy z nich losową planszę. Oprócz żetonów, mamy do dyspozycji pionki, które, w razie potrzeby, awansujemy na rycerzy, złodziei, budowniczych, chłopów czy mnichów. Całość dopełnia tor punktów zwycięstwa.
Na początku gry ustawiamy na środku stołu jeden (konkretny) klocek, po czym każdy gracz losuje i dokłada kolejne klocki, tworząc planszę. Po dołożeniu, gracz może postawić na swoim klocku jeden ze swoich pionków. W zależności od tego, co klocek przedstawia, taką rolę spełnia pionek (w mieście - rycerzy, na polu - chłopów, na drodze - rozbójników). Gdy uda nam się postawić budowniczego, możemy losować dwa klocki na turę, zamiast jednego.
Celem gry jest uzyskanie jak największej ilości punktów zwycięstwa. Uzyskujemy je m.in. za  zamknięcie murów miejskich, zbudowanie całej drogi, otoczenie klasztoru ze wszystkich stron klockami czy też zasilanie pożywieniem miasta przez chłopa. Po spełnieniu w/w kryteriów, punkty zostają od razu przyznane (wyjątek - chłop, który jest podliczany na koniec gry) i zaznaczone na torze, a pionki wracają do naszej puli.
Gra trwa do momentu, aż skończą się klocki do budowy planszy. Po tym następuje podliczenie punktów i wyłonienie zwycięzcy.
Gra jest bardzo dobrym przykładem gry imprezowej - nie ma skomplikowanych zasad, a jednocześnie zapewnia bardzo dużą interakcję pomiędzy graczami i duże emocje podczas rozgrywki. W sam raz na emocjonujący przerywnik pomiędzy przekąskami, lub szklaneczkami środków wzmacniających ;)

Ze swojej strony przyniosłem Anioła Śmierci. Zagraliśmy jedną partyjkę w wersji podstawowej, z dodatkiem Space Marines Pack 1. W grze pojawiły się zespoły librariana, kapelana, szpony, młot oraz miotacz ognia. Niestety, w drugiej turze librarian nas opuścił w wyniku ataku na plecy 2 genokradów, nie wykonując ani jednego ataku.
Pierwsze pomieszczenie to Labirynt wraków. Wkroczyliśmy do niego z dwoma rojami na karku, więc obrócenie terminatorów w drugą stronę wprowadziło niewielkie zamieszanie. Geny rozmnażały się w postępie niemalże geometrycznym, na każdego odstrzelonego pojawiały się przynajmniej dwa kolejne. Co za tym idzie, nasza grupa stopniowo, ale sukcesywnie topniała. Odpalenie zbiornika prometu nieco rozładowało atmosferę, posyłając 4 geny w niebyt w postaci subatomowych cząstek, i to dobrze wysmażonych.
Drugie pomieszczenie, to Czarne ładownie. Na dzień dobry dostaliśmy 2 geny do i tak już rozbudowanego roju, liczącego 5 genów. Na tym etapie gry mieliśmy już tylko jeden kompletny zespół bitewny (kapelana), reszta była już zdekompletowana. A nie były to nasze ostatnie straty, gdyż przeciwko nam były dwa roje liczące po kilka genokradów, regularnie uszczuplające nasze coraz skromniejsze szeregi.
Kolejne pomieszczenie to Generatorium. Tu przebywaliśmy tylko jedną turę. Udało nam się aktywować panel kontrolny i skasować 4 geny, zanim w następnej turze dostaliśmy się na ostatnią prostą - Centrum kontroli lotów.
Na tym etapie gry było nas już tylko trzech - 2 zwykłych terminatorów z kapelanem. Do tego dwa megaroje - jeden 4 a drugi 8 genokradów. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Jeden terminator odstrzelił jednego gena, drugi aktywował panel kontrolny kładąc na niego żeton. Zaraz po tym obaj zginęli osłaniając kapelana, który znalazł się sam w obliczu stada zabójczych obcych. Ostatnia tura, i jedyne możliwe wyjście - próba aktywacji panelu - na 0 lub 1 wygrywamy. Rzut... i wypada 3. Niestety, kilkanaście genokradów kończy rozgrywkę w krwawy sposób.
O ile rozgrywka w Carcassonne była rewelacyjna, to odniosłem wrażenie, że w Aniele byłem praktycznie mistrzem gry. Wszyscy czekali na moje rady i propozycje. Wiązało się to głównie z tym, że jako jedyny go znałem, dla innych był to pierwszy kontakt z tytułem. Dochodzę do wniosku, że ta gra jest niezłą propozycją na imprezę w gronie znających i lubiących tę pozycję. Dla innych na imprezy polecam jednak gry w rodzaju Carcassonne.

4 komentarze:

  1. W carcasone grałem ze swoim bratankiem ale tylko w podstawkę, gra bardzo fajna i ciekawa ale krótka(podstawka). Space Hulk to inna bajka, choć nie grałem w planszową wersję tylko w starą grę na PC. W tym roku ma wyjść nowa wersja gry komputerowej opartej na tej tematyce, moze być ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałem, my graliśmy w 5 osób, więc rozgrywka trwała ok pół godz.
      Space Hulk karciany (nie mylić z planszowym!) dla fanów gatunku jest bardzo przyjemną i wciągającą grą. Wraz z kumplem prowadzącym sklep z młotkami czasami grywamy po zamknięciu jego przybytku. Gra przypadła nam obu do gustu praktycznie "z marszu", a spora losowość w rozgrywce powoduje, że praktycznie się nie nudzi (tym bardziej, że pojawiły się już 4 dodatki).

      Usuń
  2. Carcasone sprzedałem, gra nie w moim guście. Jakieś takie dziwne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gierka jest bardzo fajna do wyciągnięcia w gronie znajomych przy browarku, podobnie jak np. Osadnicy z Cathanu, bez większego nastawiania się na klimatyczność (jak w przypadku Władcy czy Anioła). Niestety, tych dwóch nie wyciągniesz na imprezie, gdzie są ludzie nie znających klimatu, gdyż będą się najnormalniej w świecie nudzić (niestety, właśnie to przeszedłem).

      Usuń