niedziela, 30 marca 2014

Pyrkon 2014 - borsucza relacja cz.2 Sobota

Ponieważ rozpisałem się dość znacznie, postanowiłem podzielić swoje wynurzenia pokonwentowe na aż trzy części. Dziś prezentuję Wam część drugą, czyli nasze sobotnie zabawy. Miłego czytania!


Sobota 22.03

Na miejscu zameldowaliśmy się po godzinie dziewiątej. Przed wyjściem Az zażył jeszcze nieco paliwa z reaktora, co miało kluczowe znaczenie dla późniejszego przebiegu dnia. Na 10 przewidziany był, prowadzony przeze mnie, turniej w Full Thrusta. Niestety okazało się, że na miejscu mamy do dyspozycji tylko dwa blaty z pięciu zamówionych. Od dorwanego orga bitewniaków usłyszałem, że trzeci blat mam zabrać z Kretowiska (a chłopaki zastawili go sprzętem - komp, drukarka), a resztę "się zorganizuje". Ostatecznie dokonaliśmy, we własnym zakresie, aneksji kilku ławek z działu planszówkowego (blaty stały obok nas) i ustawiliśmy dodatkowe trzy stoły (z czego skorzystał później Spell). 

Po pokonaniu trudności organizacyjnych przystąpiłem do przygotowań. Był to mój trzeci turniej FT, i jego forma wciąż ewoluowała. W tym roku, podobnie jak poprzednio, gracze grali przygotowanymi przeze mnie rozpiskami. Odmiana była taka, że każda para grała takim samym zestawem. Nowością był też przyjęty w ostatniej chwili format rozgrywek - system szwajcarski. Do gry zgłosiło się ośmiu uczestników: Jancor - zeszłoroczny zwycięzca, Admirał Petrarch - vicemistrz, Az, Towarzysz, oraz debiutanci - Ryo, Losik, Mateusz i Kret.
W pierwszej turze los skojarzył graczy w następujące pary: Mateusz z Losikiem, Kret z Towarzyszem, Jancor z Azem i Admirał z Ryo. Na początku rozegrali starcie dywizjonów niszczycieli. Pierwszy gracz z pary grał zestawem 1xDDH Galiano, 2xDD Thetis, 1xDD Hydra/C, drugi prowadził grupę 1xDDH Sachsen, 1xDDM Rottweil, 2xDD Lutzow.






Zwyciężyli Losik, Towarzysz, Admirał, i, co było niespodzianką, Az.

W drugiej turze gra zaczęła nabierać rumieńców. O zwycięstwo walczyły dwie pary - Losik z Towarzyszem i Az z Admirałem. Az, który w pierwszej turze pokonał zeszłorocznego mistrza, stał się czarnym koniem rozgrywek (widać, że paliwo z reaktora dobrze mu zrobiło). Pozostałe pary to Mateusz z Kretem oraz Jancor z Ryokenem. Tym razem gracze otrzymali pod swoje dowództwo grupy krążowników - pierwsi gracze pilotowali 1xCH battleaxe, 1x CS Tiger i 1xCL Lancaster, a ich przeciwnicy 1xCH Xinglong i 2xCL Xiang.




Z takimi rzutami Az nie mógł przegrać
 

Zwycięzcami zostali Az i Towarzysz, którzy zmierzyli się w walce o zwycięstwo, oraz Mateusz i Ryo. 
Trzecia gra, i ukoronowanie mojego turnieju - Midway, czyli starcie lotniskowców! Miny większości graczy  bezcenne :D Oprócz finałowej pary Az - Towarzysz, Admirał zagrał z Losiem, Ryo z Mateuszem, a Jancor z Kretem. Pierwszy gracz dysponował zestawem 1xCVE Centauro i 1xCVE Prinzessin Hannah, drugi prowadził 1xCVE Nanjing i 1xCVE Fearless.

Starcie na szczycie
 





Pierwotnie każdy gracz dysponować miał jednym skrzydłem myśliwców szturmowych, dwoma skrzydłami zwykłych i jednym przechwytujących, jednak w związku ze sporą liczbą nowicjuszy zdecydowałem, że jeśli gracze chcą, mogą zagrać standardowymi myśliwcami. Oczywiście nastąpiły narzekania na brak zbalansowania obu rozpisek (jak się okazało, Ci najgłośniej narzekający wygrali swoje gry słabszymi zestawami ;), ale cóż, wojny nie są zbalansowane. Zwyciężyli Admirał, Ryo i Kret, a w meczu na szczycie Az pokonał Towarzysza, wygrywając tegoroczny turniej Full Thrusta.

Tabela końcowa:
1. Az
2. Towarzysz
3. Admirał
4. Ryoken
5. Losik
6. Mateusz
7. Kret
8. Jancor

Specjalne gratulacje należą się Kretowi, który grał w trnieju, jednocześnie ogarniając scenariusz BattleTecha na swojej planszy 3D.


Równolegle do naszego turnieju odbywały się inne ciekawe rozgrywki, w których, niestety, nie mogłem uczestniczyć.
Spell prowadził swój scenariusz BattleTecha,


Czaki ze znajomymi tłukli zombiaki,



Lekt prowadził pierwszy oficjalny turniej we Władcę Pierścieni LCG,


 

SeeM prowadził rozgrywkę BT na mapie swojej produkcji,


a Torgill prezentował swój autorski system Bogowie Wojny - Napoleon. Bardzo liczyłem, że uda mi się po skończeniu turnieju zapoznać się z nim. Niestety, gdy kończyliśmy, widziałem jak chłopaki się ewakuowali. Jedyne, co mi się udało, to zamienić kilka słów w trakcie trwania drugiej tury.


Po ogarnięciu stołów poszliśmy wrzucić coś na ruszt, po czym ruszyliśmy na poszukiwania kolejnych atrakcji. Po raz kolejny przewinąłem się pomiędzy stoiskami w poszukiwaniu czegoś, na co mógłbym wydać gotówkę. Rzeczy było sporo (gry, stroje, gadżety, książki), jednak jakoś nie mogłem znaleźć niczego, co byłoby godne uszczuplenia środków finansowych. Ostatecznie skusiłem się na komplet kostek frakcyjnych do Warmachine made by Q-Workshop.
Miałem nadzieję na rozruchowe strzelanie w BattleTecha przed turniejem, ale z planowanej gry z Ryo i Hobbitem nic nie wyszło.
W tym czasie Az prowadził swój scenariusz Epica.




Ostatecznie wylądowałem na stoisku Borsuków, gdzie pod okiem Ravena miałem przyjemność rozegrania partyjki w Aurorę. Grałem nieumarłymi, mój przeciwnik wziął krasnoludy. Muszę przyznać, że gra z twórcą zasad była dużo szybsza i płynniejsza, niż nasze łódzkie rozgrywki. Udało mi się wygrać dzięki nieuwadze przeciwnika (prawda jest taka, że gra nie wybacza błędów) - pozostawił on nieobsadzone prowincje lodowe tu przy swojej stolicy. Dzięki czarowi drugiego poziomu na jednej z nich zmaterializowała się moja jednostka drugiego poziomu. Zaraz po tym wybudowałem tam miasto, zrekrutowałem dodatkowe jednostki i uderzyłem na nieosłonięta stolicę, kończąc grę. Ta lekcja przydała mi się przy niedzielnej grze z Xerksesem.

O 19 rozpoczął się, prowadzony przez naszego Agenta, turniej BattleTecha. Do pilotowania wylosowałem Oriona ON1-MA. Jako, że w zeszłym roku odpadłem w pierwszej grze, więc nie liczyłem na specjalnie dużo. Próba wyzwania Ryokena na nic się nie zdała (trafił na niego Az). Za to los skojarzył mnie ze Spellem, zeszłorocznym finalistą. Stwierdziłem, że przynajmniej nie będzie wstydu, gdy odpadnę z takim przeciwnikiem. Ruszyłem do przodu, aby maksymalnie skrócić dystans. Mój przeciwnik również się nie chował (za mocno), więc nasze starcie odbywało się na dystansie od 1 do 3 heksów. Najpierw ja zaliczyłem glebę, później , w ostatniej turze, Spell. Dzięki dobrym rzutom, skopaniu leżącego przeciwnika w ostatniej turze, a przede wszystkim pomocy w podstawowych zasadach i broni (za co bardzo dziękuję), udało mi się uzyskać m.in. dwa trafienia w silnik. Ja również otrzymałem kilka krytyków, więc czekaliśmy na decyzję sędziego. Według Brathaca, nieoczekiwanie (dla mnie) zostałem zwycięzcą i przeszedłem do drugiej rundy.

Druga runda, i kolejny wymagający (ale równie jak Spell wyrozumiały dla mojej nieznajomości zasad) przeciwnik - MvB. Postanowiłem nie zmieniać maszyny, która sprawdziła się w pierwszej bitwie. Postawiłem na sprawdzoną taktykę, i ruszyłem szybko naprzód. Mój przeciwnik  początkowo ostrzeliwał mnie zza osłony, jednak gdy zaszła możliwość zajścia go od tyłu, zmienił pozycję. Aby ukryć się przed moim ostrzałem, MvB położył swojego mecha na ziemi. Podczas próby podniesienia się nie zdał testu pilotażu, zaliczył maksymalną ilość uszkodzeń krytycznych, efektem czego było zniszczenie mecha. Warto zaznaczyć, że turę wcześniej, podczas ostrzału mojego mecha, nie uzyskał żadnego trafienia krytycznego w czterech rzutach. Wszedłem do finału!
Finał był trzyosobowy. Moimi przeciwnikami byli pogromca ubiegłorocznego mistrza Az oraz Amraath, który w drugiej rundzie wyeliminował Machcia (a mieliśmy szansę na łódzki finał). Az pilotował Warhammera, Amraath Thunderbolta. Grę rozpoczęliśmy ok. 21. Mech Amraatha, jako jedyny, miał silniki skokowe, co mocno wpłynęło na rozgrywkę.Pierwszym błędem z mojej strony było ustawienie się w terenie górsko-leśnym, zamiast wpakować się na mapę równinną, obok Aza. W ten sposób byłem ostrzeliwany z bezpiecznej odległości przez Amraatha, przy mojej nieskutecznej odpowiedzi (dość napisać, że w całej grze trafiłem go aż raz). Początkowo ostrzeliwaliśmy się wzajemnie, później (po dwugodzinnej przerwie) wraz z Azem zaczęliśmy ostrzał najgroźniejszego celu, jakim był skaczący mech. Nie na wiele się to zdało, i ok 1 w nocy mój postrzelany mech eksplodował od trafienia w zasobniki LRM. Zakończyłem grę na trzecim miejscu (które przed rozpoczęciem przyjąłbym w ciemno), Az został rozstrzelany pół godziny później, i tym sposobem Amraath został zasłużonym zwycięzcą tegorocznego turnieju. 
O ile pierwsze dwie gry były dynamiczne i ciekawe, o tyle finał ciągnął się i był (nie tylko w moim odczuciu) po prostu nudny. Pod koniec byłem już na tyle zmęczony, że czekałem już tylko, kiedy Amraath mnie wykończy. Oczywiście, wynik mógłby być zupełnie inny, gdyby Az łyknął przed finałem nieco paliwa z reaktora (niestety, zostało ono na kwaterze ;).


W przerwie, gdy czekaliśmy na powrót późniejszego mistrza, rozegraliśmy z Brathaciem dwie partyjki w 7 Ronin, pożyczoną ze stoiska Borsuków. Graliśmy wymiennie, obiema stronami. O ile pierwszą partię można było potraktować jako wprowadzenie dla naszego Agenta, o tyle druga była już wyrównana, i trzymała w napięciu do ostatniej rundy.
Ok. 2, zmęczeni ale zadowoleni, udaliśmy się na spoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz