sobota, 14 czerwca 2014

Odkurzanie Warmachine

Po długiej przerwie, podczas tzw. "garażówki", usiedliśmy ze Sky'em do maszynki. Dla mnie była to pierwsza gra od dobrych dwóch lat.

Do gry przypominającej zasady (przynajmniej mnie) wybraliśmy rozgrywkę Mangled Metal, w której do dyspozycji mamy castera i jacki. Obie armie miały po 14 punktów.
Mój Menoth reprezentowany był przez Kreossa oraz Ravengera, Devouta i Vanquishera (proksowany przez Avatara).


Sky wystawił majora Markusa "Siege" Brisbane'a w otoczeniu Chargera, Lancera i Defendera.


Zacząłem powoli zbliżać się do cygnarskich jednostek, które rozpoczęły ostrzeliwanie moich sił. Obrażenia odniosły Vanquisher i, w zastępstwie Kreossa, Devout. Ravager dostał wzmocnienie pancerza i obrony.


W trzeciej turze Sky odpalił feat swojego castera, i... nic się nie stało - mój Devout pozostał nadal w tym samym miejscu, dzielnie osłaniając Kreossa. W odpowiedzi Kreoss powiedział dobranoc (wszystkie jednostki cygnarskie padły przed nim na ziemię), a moje jednostki zaszarżowały. Ravager praktycznie uczynił z Chargera warzywo, a Kreoss do spółki z Devoutem porządnie uszkodzili Lancera. Niestety Vanquisher był za daleko, by wziąć udział w szturmie, a próba strzału do Defendera nie powiodła się.


W odpowiedzi Sky ruszył Lancerem do ataku na mojego Ravengera. Jako że był on w zwarciu z Kreossem i Devoutem, dostał karniaka z lancy, i od tego momentu był tylko dymiącą kupą metalu. Niestety ruch ten otworzył drogę Brisbane'owi do Kreossa, który wcześniej zaliczył już trafienie z działa Defendera. 


Porządny zamach młotem, i Kreoss skoczył na piwo do Abrahama. Moje jacki straciły swego przewodnika, więc uznałem się za pokonanego.


Moim podstawowym błędem była zbyt zachowawcza gra. Powinienem dużo szybciej podbiec do przeciwnika, i związać jego siły uniemożliwiając ostrzał moich jednostek.
Devout sprawdził się znakomicie, jak zwykle z resztą. Ravager (którym grałem po raz pierwszy), również. Za to Vanquisher nie zrobił kompletnie nic, poza zbieraniem strzałów.


*   *   *

Niestety, skutkiem ubocznym naszego starcia było rozklejenie Avatara w miejscu łączenia nóg z korpusem. Na szczęście nie oderwała się żadna z jego szmatek. Teraz czeka mnie klejenie, a przed tym chwila zadumy nad sposobem skutecznego połączenia elementów (pewnikiem czeka mnie pinowanie, co będzie równoznaczne z koniecznością poprawiania malowania). Bez specjalnych wzmocnień model Avatara nadaje się na postawienie na półce, a nie na wożenie po klubach. Aż się boję, co będzie, gdy skleję Harbi...

2 komentarze: