środa, 11 grudnia 2013

All Thing Zombie - odsłona 2

U mnie niestety znów prace remontowe w toku, jednak staram się znaleźć czas na to, żeby rozegrać jakąś partyjkę, lub chociaż opisać te, które rozegrałem wcześniej. Tym razem serwuję danie odgrzewane - moją starą rozgrywkę w ATZ z Azem (wspomagane rozpoczętym niedawno oglądaniem serialu The Walking Dead - w porównaniu z World War Z ma on nawet jakiś sens ;).
Z góry uprzedzam, tekst jest obrazoburczy, politycznie i społecznie niepoprawny, i czytacie go na własną odpowiedzialność! :P

Nasza rozgrywka, to dla odmiany kooperacja. Dwie drużyny gangerów mają za zadanie uwolnić porwanego przez konkurencję zakładnika, i dać nogę nie dając się za bardzo uszkodzić, tudzież pogryźć.


Życie w tej okolicy stało się coraz bardziej kijowe. Coraz trudniej o gorzałkę, z giwerami też problem, bo konkurencja spora. No i tabuny sztywniaków wałęsających się wszędzie.
A teraz jeszcze ta pinda. Polazła se "na wyprzedaż" i zniknęła. Galerianka w dupę kopana. Poszukiwania w okolicy, poza odstrzeleniem paru trupków, nic nie dały. 
Dopiero ziomal z innej ferajny dał cynk, że Cycatą zaiwanili Rastamani z Pipidówka Mniejszego.
Gdyby nie to, pewnie olalibyśmy sprawę równym strumieniem, ale te sukinkoty wlazły nam w paradę o jeden raz za dużo. Poza tym, to moja dziunia!
Do dintojry przygotowaliśmy się konkret. Dziadek wziął  swojego ulubionego gana (zawodowego, jak zwykł mawiać) - Siga. Swoją drogą, ciekawy z niego kolo - nawijał kiedyś, że był w Wietnamie jakimś, czy co. Nie wiem co to za knajpa, ale pewnie już ją rozpirzyli. Ja wziąłem se empe piątkę, a Ruda poprzestała na zwykłym pistoleciku.
Ziomal od cynka podesłał nam jako wsparcie swoich trzech muczaczos. To dopiero niezłe ziutki. Ich bonzo, zwany Bolem, szlaja się ciągle w jakimś roboczym wdzianku z napisem Stocznia Gdańska i gada od rzeczy. Ziomale wołają na niego Prezydent, bo łazi za nim ciągle tych jego dwóch krawaciarzy.
Plan jest prosty - włazimy do wiochy z jednej strony, przeczesujemy po kolei wszystkie chawiry, znajdujemy Cycatą i dajemy długą, zanim się Rastamany i sztywniaki pokapują o co kaman.

Stwierdziliśmy, że w kupie siła, więc we trójkę robimy włam do pierwszego lokalu.
Ha, bingo! Wpadamy z oknami do pokoju, a tu siedzi Cycata na stołku, związana i bez połowy ciuchów, a wokół niej stoi trzech pacjentów. Ale nie cykamy szlaucha.
Zanim ziutki zatrybili o co biega, Dziadek z Siga rozsmarował jednego na ścianie, ja przeciągnąłem serią po reszcie i szafa gra. Trzy trupy, my bez strat. Mieli chłopcy pecha, bo jedyne naładowane spluwy, jakie mieli w rękach, nadawały się tylko do strzelania do Cycatej...
Rozwiązaliśmy mała, daliśmy jej gana po jednym z padalców, i zaczęliśmy się rozgladać za drogą ewakuacji. Dziadek zgarnął leżące pod ścianą em szesnaście. Niestety, tu już zaczęły się schody. Ze wszystkich budynków zaczęli wyskakiwać Rastasi, 
a oprócz tego rozpoczął się bal sztywniaków.
Bolo z ekipą też nie miał lekko, nawet nie zdążył się wkitrać do chałupy.
Rastamani podchodzili coraz bliżej, i choć grzalimy do nich ile fabryka dała, to nie było klawo. No i te sztywniaki...
Pierwsza dostała Ruda. Pierdykany Rasta zaczaił się za bryką, i posłał jej kulkę prosto w bebechy. Padła jak kawka, nic się nie dało zrobić.
Kolejny dredziarz, kitrający się za oknem, odstrzelił Cycatą. Leżała i zwijała się, a nie dało się nawet jej pomóc, bo zimni już przełazili przez okna.
W tym czasie Bolo i spółka właśnie zaczynali stawać się powoli potrawką dla sztywniaków. I skakanie przez płot nie pomogło.
Trupol pogonił Rastamana spod okna (szlak jego ucieczki znaczył brązowy ślad i konkretny sztynks), a Dziadek zdążył wyłapać strzała od innego ziutka, czającego się w pokoju obok. Sam jednak też go wyhaczył.
Ponieważ Cycata stała się paszą dla sztywnych, złapałem Dziadka pod pachę i dałem nogę do pokoju, w którym leżał ogłuszony Rasta. 
Bolo i jeden z krawaciarzy skończyli jako tatar, a drugi bodygard przypomniał se nagle, po kiego wała się tu znalazł, i pobiegł mi pomóc.
Chciałem jeszcze skopać tę leżącą, rastamańską gnidę, ale poślizgnąłem się na mydle, i zaliczyłem glebę. Ziutek ocknął się, i przyłożył mi z obrzyna, a ten matoł za oknem, zamiast go zdmuchnąć, wystawił się i zakończył karierę.
Dobrze chociaż, że zaraz po nas sztywniaki dobrały się do Rastamanów.





Relacja niejakiego Dżona R., spisana i umieszczona na fejsie przez Św. Piotra.

Zdjęcia umieściłem dzięki uprzejmości Aza.

4 komentarze:

  1. No panie Borsuk, jak dla mnie to majstersztyk ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super BR i śmieszne te zoombiaczki :D. Dlaczego macie taki sam kościół jak ja? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło, że się podobuje ;) Sławku, wiesz jak jest, w takich pipidówkach wszystkie kościoły takie same... :D

    OdpowiedzUsuń