środa, 2 kwietnia 2014

Pyrkon 2014 - borsucza relacja cz.3 - niedziela

Uff, to już ostatnia część moich wynurzeń w temacie Pyrkonu. Wyszło tego sporo, ale głównie za sprawą zdjęć. Jeśli jeszcze Wam się nie znudziło, zapraszam do lektury!



Niedziela 23.03


Ostatni dzień konwentu rozpoczął się dla nas ciężko. Konkretnie - ciężko było zwlec się z wyra o 8, zwłaszcza, że położyliśmy się (a przynajmniej ja) koło 3 (kolejka do łazienki zrobiła swoje). Ponieważ zaplanowaliśmy na rano zakup biletów powrotnych, musieliśmy się przemóc i wstać. Na dworcu zastaliśmy kolejkę do kas, jednak szła ona dość sprawnie, i po kilku minutach mieliśmy w kieszeni bilety na powrót (z miejscówkami, jak biali ludzie).

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy po wejściu na konwent, to skierowanie się wraz z Azem do pyrkosklepiku w celu wymiany wygranych pyrfuntów na dobra wszelakie. Odstaliśmy swoje w długim i bardzo wolno przesuwającym się ogonku (dołączył do nas również Admirał). Mieliśmy spore problemy z wyborem, nie tyle z ilości towaru, co raczej z jego, hmm, przeciętności. Z wystawionych planszówek o uszy obił mi się jeden tytuł (Westerplatte), trochę lepiej było z książkami. Zagłębiłem się w tytuły, z których część allbo mnie nie interesowała, albo już je posiadałem. Skończyło się na tym, że, przy drobnym wsparciu Aza, wziąłem książkę Roberta Howarda Conan i pradawni bogowie (nie ma jak klasyka).

Na naszym stoisku, wspólnie z Ryo, wypatrzyliśmy mecha (który był Krecią wariacją na temat Mad Cata) niecnie zakradającego się z wielkim działem od tyłu do biednej, niczego nie świadomej katapulty (oczywiście zaraz zaczną się krucjaty pod naszym adresem z oskarżeniami o szerzenie mechopornografii i molestowanie młodych katapult, ale co tam :P).

Mały mech z wielkim...działem ;)
Az wziął się za propagowanie FUBARa, a ja, zgodnie z moimi pierwotnymi planami, poszedłem się integrować z Borsukami. Celem, oprócz rozmowy z twórcami gier o dalszych planach na przyszłość (których jest sporo, i są bardzo konkretne), było zagranie w możliwie najwięcej tytułów ze stajni Badger's Nest. Na pierwszy ogień poszła Aurora, a moim przeciwnikiem był Xerkses, jeden z Borsuków. Dla odmiany wziąłem krasnoludy, a mój przeciwnik Skygliv, czyli nieumarłych. Graliśmy pod okiem Ravena, który nie szczędził nam uwag i rad (które mam nadzieję wykorzystać w przyszłych rozgrywkach). Nie skończyliśmy rozgrywki ze względu na pojawienie się chętnych do gry w kooperacyjnego s-fa, do którego ja również się przyłączyłem. Sytuacja na planszy wyglądała tak, że dość pewnie kontrolowałem jej połowę (mając ją obudowaną miastami), i robiłem co i rusz wypady na połowę Xerksesa, jednak jego nieumarli wciąż rośli w siłę, i mogło być różnie.


W międzyczasie obok nas zasiadł Sandy Petersen, aby zapoznać się z 7 Ronin.


Na drugi ogień poszedł Project Starlight (gra jest w fazie testów, więc grafiki nie są docelowymi, a jedynie mającymi umilić grę). Co mogę o niej powiedzieć na szybko? To kooperacja łącząca Arkham Horror oraz Dooma. Gracze wcielają się w ekipę gwiezdnych łazików, którzy odbierają sygnał SOS nadany ze stacji badawczej. Postanawiają udać się na miejsce, aby dokonać prywatyzacji dóbr, przy okazji może pomagając załodze. Niestety, na miejscu okazuje się, że akcja nie będzie zwykłym spacerkiem. Baza okazuje się opanowana przez zmutowane organizmy, których mózgiem jest matka, połączona z systemami statku. 


Tak rozpoczyna się pierwszy scenariusz Project Starlight. Usiedliśmy do gry w cztery osoby, chcąc utłuc mutanta, i poprawić statystykę wygranych (teraz jej nie pamiętam, ale wygrane nie są tu częste.

 
Na początku losujemy postacie, jakimi gramy. Mają one dwie statystyki - żywotność/siłę, oraz jasność umysłu, oprócz tego każda postać ma swoje indywidualne cechy. Moja postać była specjalistą od skradania się, co, jak się okazało, nie bardzo nam się przydało. Dużo bardziej przydatny był członek załogi o specjalności Technik, którego spotkałem na korytarzu stacji i zdołałem namówić do przyłączenia do naszej wesołej kompanii. Dzięki niemu udało nam się zniszczyć wszystkie neurozłącza matki, i ubić ją bez strat osobowych. Dzięki temu poprawiliśmy statystykę gry. Niedługo mam nadzieję na gruntowniejsze testy, aby móc napisać Wam coś więcej o tym borsuczym projekcie.



Pamiątkowa fotka z Pawłem od Borsuków
Ok. 16 zwinęliśmy się na dworzec, aby z przygodami (i oczywiście ze standardowym dla PKP opóźnieniem) dotrzeć do domu.

Dzięki wszystkim za spotkanie, grę i super zabawę, i do zobaczenia na kolejnej imprezie (nie koniecznie w Poznaniu ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz