sobota, 2 stycznia 2016

Gwiezdne Wojny ep. VII Przebudzenie mocy - byłem, widziałem

Jako fan Gwiezdnych Wojen, nie mogłem sobie odpuścić wizyty w kinie na najnowszym, siódmym już epizodzie sagi. A ponieważ na jego temat toczyły się, toczą, i toczyć jeszcze długo będą dyskusje, wrzucam i ja swój kamyczek do tego ogródka. Oczywiście jest tu zawarty spoiler, więc czytacie na własną odpowiedzialność ;)


Ponieważ czytałem, i nadal czytam wiele toczących się dyskusji, więc część zawartych tu spostrzeżeń nie jest mojego autorstwa, jednak w pełni się z nimi zgadzam.
Jak napisałem wcześniej, jestem przede wszystkim fanem pierwszej trylogii. Dlatego też, na wieść o kasacji uniwersum i przeniesieniu ich do tzw "legend", zacząłem podchodzić do nowej serii z pewnym dystansem. Objawiło się to m.in. tym, że nie wybrałem się na premierę, wyznaczoną z d...y o północy w środku tygodnia, tylko spokojnie poczekałem na wolne między świętami. Zapoznałem się też z relacjami ludzi (starając się ominąć spoilery), które były skrajnie różne - od euforii po czarną rozpacz.

Film obejrzałem sobie w wersji 2D z napisami (nie lubię po seansie chodzić po ścianach, a nie po to dźwiękowcy się męczyli na ścieżką, żeby jakiś matoł ich zagłuszał swoim podkładem). Wychodząc z kina byłem dość mocno zdegustowany. Nie ukrywam, że znalazłem kilka ciekawych scen, jednak, cytując klasyka, "te plusy nie przesłoniły nam minusów". Ale po kolei.

O czym jest film? 30 lat po bitwie o Endor miejsce Imperium zajmuje twór o nazwie Nowy Porządek, dowodzony przez Snoke'a. Ma on na celu zniszczenie Republiki oraz ostatniego Jedi - Luke'a Skywalkera - który ukrywa się gdzieś w galaktyce po porażce, jaką była próba reaktywowania zakonu Jedi. Na czele rebelii, przeciwstawiającej się kolejnemu złu staje Leia Organa (kiedyś księżniczka, dziś generał). Wszyscy poszukują Luke'a, czy to po to, aby znów pomógł w walce, czy po to, aby go zniszczyć. Aby go odnaleźć, potrzebna jest mapa (a ściślej jej fragment), który jest w posiadaniu małego astrorobota, który znajduje się na pustynnej planecie Jakku (hmm, też skądś to znacie?). Stamtąd do bazy Rebelii zabiera go były szturmowiec-dezerter Finn, który z pomocą miejscowej zbieraczki złomu Rey, będącej świetną pilotką czułą na moc (to też skądś znamy) kradnie stary statek kosmiczny, będący jak się okazuje słynnym Sokołem Millenium. Po drodze spotykają Hana Solo i Chewbaccę, mają starcie z typami spod mrocznej gwiazdy (ale nie śmierci), w galaktycznej spelunie (też chyba znane, nie?) Rey dowiaduje się o swym związku z mocą i zostaje porwana przez wnuka Dartha Vadera i syna Lei i Hana - Kylo Rena. Ów szwarccharakter, noszący kiepską imitację maski Vadera, zabiera ją na nową stację kosmiczną, zbudowaną wewnątrz planety (!). Biorące energię z pobliskiego słońca działo niszczy jednym strzałem kilka planet (w tym jedną gęsto zaludnioną, z, podobno, siedzibą Senatu - czyżby Coruscant?). Drugi strzał miał trafić w planetę będącą bazą Rebelii (też jakoś dziwnie znajome, inna sprawa, skąd Rebelianci się o tym dowiedzieli?), dlatego też organizują szybką ekspedycję mającą na celu neutralizację (czytaj - zniszczenie) bazy, a przy okazji uwolnienie Rey. W tym czasie Rey w tempie błyskawicznym uczy się kontroli nad mocą (czyżby "zły dotyk" Kylo Rena to wyzwolił?), ucieka z bazy, pomaga Rebeliantom ją zniszczyć i niemalże zabija młodego pseudolorda pseudosithów. Jak zwykle w pierwszym epizodzie każdej trylogii, musi być jakiś znany trup. W tym odcinku padło na Hana Solo, który kończy swój żywot (o dziwo, to chyba też kiedyś było?) na krótko przed zniszczeniem bazy. Na koniec okazuje się, że dzięki dwóm astrorobotom Rebeliantom udaje się to, czego tak wszyscy pożądali - poznają miejsce, w którym zaszył się Luke Skywalker. Rey leci do niego, wspina się do jego samotni, podaje mu jego stary miecz i... następuje scena rodem z "najgłębszych" brazylijskich telenoweli czy The Bold and the Beautiful - on patrzy na nią, ona na niego, on na nią, ona na niego, mijają 2 minuty i... koniec filmu.
Jak widać twórcy filmu (nie koniecznie cała wina musi leżeć po stronie JJ. Abramsa) poszli maksymalnie na łatwiznę, kręcąc po prostu "Nową nadzieję" v. 2.0 (z elementami innych epizodów). Az celnie określił to mianem autoplagiatu ("powtórne opublikowanie fragmentów własnych wcześniej opublikowanych utworów jako utworów nowych, bez podania o tym informacji"). Tyle, że jeśli Disney chciał zrobić remake, mógł o tym wprost poinformować, a nie robić z fanów debili.

Akcja filmu gna do przodu jak Ben Johnson na ostrym dopingu. Generalnie można zapomnieć o, znanych z wcześniejszych epizodów, momentach zadumy (choćby widok dwóch słońc Tatooine) uspokajających akcję. Tu nie ma na to czasu. Wydarzenia następują po sobie w takim tempie, że widz nie ma czasu zastanowić się nad tym, co przed chwilą zobaczył, przynajmniej widząc film po raz pierwszy (być może taki jest właśnie zamysł producentów, podobnie jak popularny ostatnimi czasy zwyczaj wypuszczania wersji rozszerzonej kilka-kilkanaście miesięcy po premierze). Jest to jeden z większych mankamentów filmu, poza wymienionym wyżej.

Postacie w filmie w generalnej większości są płaskie jak kartka papieru. Najlepszą według mnie, wybijającą się ponad ten schemat i nadającą jakiś poziom produkcji, jest Harrison Ford. Niestety, nawet Han Solo nie da rady uciągnąć samemu całego filmu. Dostajemy, można rzec, klasyczną porcję jego humoru, ożywiającą nieco disneyowskie widowisko. Jego śmierć z ręki syna nie traktuję jako czegoś pogrążającego film. Wprost przeciwnie - scena ojca próbującego zrobić wszystko, co tylko może, by odzyskać syna, w tym stanięcie oko w oko ze śmiercią, jest chyba najgłębszą sceną w tym filmie.
Rey czyli Luke Skywalker version 2.0. Mieszkała na pustyni, miała smykałkę do mechaniki, była dobrym pilotem, ktoś ją dostarczył na planetę w dzieciństwie... przypadek. Czysty przypadek. Po spotkaniu z Hanem, a przede wszystkim z Kylo Renem, błyskawicznie poznaje tajniki mocy (zgodnie z ogólnym założeniem filmu - nie ma czasu na zbędne pierdoły) na poziomie pozwalającym pokonać i prawie zabić, było nie było, mającego pewne wyszkolenie "lorda". Dostaje w swe ręce miecz Anakina Skywalkera, który został utracony podczas walki Luke'a z Darthem Vaderem na Bespinie. Na koniec leci i spotyka ostatniego z Jedi (tu mamy właśnie scenkę rodzajową rodem z Mody na Sukces).
Kylo Ren, czyli nowe wcielenie Dartha Vadera. Kiczowatą maskę pozostawię bez komentarza. O ile na początku wygląda na kozaka (choćby zatrzymanie siłą woli strzału z blastera do momentu powrotu na pokład promu), o tyle później wychodzi, że takie kozaki to dziadkowi na wsi za chałupą na gnojówce rosną. Całe początkowo niezłe pierwsze wrażenie wali się po zdjęciu przez niego maski podczas przesłuchania Rey (swoją drogą, gdyby pozostał w niej dłużej, i zdjął ją, jak stwierdził Torgill, podczas spotkania z ojcem, efekt byłby o niebo lepszy. A tak...). Ogólnie otrzymujemy postać młodego, zagubionego chłopaczka w typie emo (to celowe zagranie??), nie potrafiącego się kontrolować (scena zniszczenia sprzętu elektronicznego w sali gwiezdnego niszczyciela wyglądała dla mnie jak furia gówniarza, któremu rodzice zabierają kabel od komputera/plejki za to, że ma słabe oceny w szkole). Czy ta postać ma przyszłość (bo jestem niemal pewien, że została uratowana przed samą eksplozją)? Myślę, że jednak tak. Na dobrą sprawę o Kylo nie wiemy praktycznie niczego, poza tym, kto był jego rodzicami, co zrobił w akademii Jedi i co robi obecnie (oczywiście mamy jeszcze wersję rozszerzoną 7 epizodu, która może coś dopowiedzieć). To niezłe pole do na prawdę sensownego rozwinięcia tej postaci. Pozostaje pytanie, czy reżyser i aktor będą to w stanie zrobić, i czy właściciele (Disney) im na to pozwolą.
Generał Hux miał być chyba następcą wielkiego moffa Wilhuffa Tarkina. Jednak o ile od tego drugiego wręcz biła władczość i pewność siebie, o tyle Hux przedstawiony jest jako mały, krzykliwy człowieczek. Daleko mu do dystyngowanego zachowania Tarkina, co widać zwłaszcza po jego histerycznym wręcz przemówieniu w stylu niejakiego Adolfa H. Zobaczymy go jeszcze w kolejnych epizodach, ale nie obiecuję sobie po tej personie zbyt wiele.
Snoke - to kolejna postać w wielkim potencjałem w kolejnych epizodach. Nie wiemy o nim na dobrą sprawę niczego poza tym, że, sądząc z wyglądu, jest starym Muunem. Puszczając nieco wodze fantazji, nie zdziwię się, jeśli władca Nowego Porządku okaże się cudownie wróconym do życia lordem Sithów Darthem Plagueisem. Tym bardziej, że na facjacie nosi ślad uderzenia czymś ciężkim i ostrym (a sposób zabicia Plagueisa przez Palpatine'a jest już, przynajmniej wg aktualnie oficjalnego kanonu, nieznany), a jak wiemy z 3 epizodu, miał on mieć dużą wiedzę w panowaniu nad życiem i śmiercią. Tak więc... ;)
Finn - szturmowiec, wychowywany i szkolony od małego na posłusznego wykonawcę rozkazów, po pierwszej akcji ma wyrzuty sumienia i dezerteruje, zabierając przy okazji ze sobą więźnia. Trochę to słabo świadczy o metodach uwarunkowania w nowym Imperium. Ciekawostką jest to, że gość nie mający z mocą za dużo wspólnego (a przynajmniej nic o tym nie wiadomo) potrafi uruchomić miecz świetlny (do tej pory wydawało mi się, że tylko osoby czułe na moc mogły to zrobić), i że zna całkiem nieźle budowę nowej stacji bojowej pomimo tego, że zajmował się tam szorowaniem kibli. Ale pewnie tak już będzie. O ile postać jako taka jest płaska i mało wyrazista, o tyle sama gra aktora przypadła mi do gustu (pomijam sprawy politycznej poprawności, które mnie osobiście wkurzają).
Pozostałe postacie są imo zbyt epizodyczne, by się nad nimi rozwodzić.

Efekty specjalne to element filmu, do których nie można się przyczepić. Pogoń we wnętrzu wraku imperialnego niszczyciela, atak x-wingów na resztki kantyny w Mos Eis... znaczy lokalu w dżungli. Trochę gorzej wygląda finałowa walka na miecze świetlne, ale to raczej kwestia scenariusza, niż samych efektów. Nie podobały mi się również kacze dzioby nowych hełmów szturmowców, natomiast błyszcząca zbroja Brienne z Tarthu jest taka... słitaśna.

Miałem napisać jeszcze o bzdurach pokroju nowej gwiazdy śmierci (jak niby Nowy Porządek, będący wycinkiem dawnego Imperium, był w stanie przebudować planetę na stację wielokrotnie większą niż Gwiazda Śmierci, z budową której miało problemy Imperium obejmujące prawie całą galaktykę? I jak niby ta stacja miała strzelać po tym, jak do drugiego strzału wyssała całe słońce?), przy których bledną pomysły Kevina J. Andersona, ale już mi się nie chce. Zrzucam to na karb disneyowskiej praktyki w kręceniu bajek.

Czas na podsumowanie. Czy film mi się podobał? Raczej nie bardzo. Czy liczyłem na coś więcej? Zdecydowanie tak. Czy obejrzę film jeszcze raz? Na pewno tak, choć nie mam zamiaru tracić na to czasu i pieniędzy w kinie. Poczekam, aż pojawi się w wersji elektronicznej, żeby można było w zaciszu domowym raz jeszcze poszukać tego, czego nie znalazłem na sali kinowej. W tym poście wylałem z siebie całe pokłady żółci, jaka mi się wytworzyła podczas oglądania filmu. Niestety, nie jest mi z tego powodu lepiej. To, że liczyłem na niezły film (nie mówię tu o jakiejś głębi intelektualnej, po prostu kawałek dobrej space opery), a dostałem produkt na poziomie wczesnego gimnazjum (przepraszam, jeśli jakiś gimnazjalista poczuł się tym porównaniem dotknięty), jakie regularnie serwuje wytwórnia Disneya, nie nastraja zbyt pozytywnie na przyszłość. Czy film miał jakieś plusy? Owszem. Według mnie, jednym z głównych plusów powstania epizodu VII jest uzmysłowienie fanom, że epizody I-III wcale nie były takie złe. Niestety takie sytuacje zdarzają się coraz częściej - analogiczne było w przypadku duologii AvP, gdzie część pierwsza była denna w porównaniu do pierwowzorów, natomiast wzbiła się na wyżyny jakości po tym, jak wyszło AvP Requiem. W filmie brakowało mi jeszcze tylko Hanny Montany (hmm... Rey?) i gumisiów. Ale wszystko jeszcze przed nami, w końcu nie długo kolejne 2 epizody... Cieszycie się?
Nie zmienia to jednak faktu, że na kolejny epizod znów będę czekał, i raczej na pewno wybiorę się na niego do kina. I wciąż będę liczył (pewnie naiwnie) na to, że twórcom uda się połączyć w logiczną całość nowe epizody ze starymi, że epizod VIII nie będzie kolejnym remakiem tym razem Imperium kontratakuje, że postacie z obecnego epizodu nabiorą jakiejś głębi (zwłaszcza szanse mają te, o których pisałem). Zbytni optymizm z mojej strony? Być może, ale cóż innego pozostało?

18 komentarzy:

  1. I wielkie dzięki za recenzję! Pokrywa się w 99,9% z moją oceną. Wychodząc z kina (także omijając gorączkę premiereową,wersje 3d i dubbing)powiedziałem tylko "kurwa" i to nie z zachwytu. Atuplagiat doskonale pasuje do tego filmu.
    Co mogę jeszcze dorzucić do wymienionych "zalet" filmu? Na pewno reakcja Chewbecci po śmierci Hana. Oprócz warku jednego czy drugiego szybko się pogodził z faktem śmierco towarzysza a znali się pewnie z 50 lat już. No ale Han namaścił już następce. I jakoś nie widzi mi się żeby ktoś inny niż Han i Chewie latał Sokołem.Ten widok jest zbyt kultowy. Ale nie dla Disneya. Trafnie określiłeś "nowe" Mos Eisley,brakowało jeszcze zbrukania znanego motywy kapeli.
    Też jestem fanem klasycznych częsci, mniej I-III ale jeszcze akceptowalne ( może Yoda,Ewan McGregor, Samuel L. ratowali nieco swoją grą i obecnością?). A w najnowszym Epizodzie kicz goni powtórkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham poprawianie słów przez telefon.Proszę wybaczyć błędy,ale dodatkowo,na nowe złość mnie dopadła:)

      Usuń
    2. Pełna zgoda z reakcją Wookiego na śmierć Hana, z którym, jak dobrze pamiętam, łączyła go przysięga krwi za uratowanie życia. Ale to zrzucam na karb przeładowania akcji wszelakimi możliwymi (i niemożliwymi) wydarzeniami. Tu nie ma czasu na refleksję, zwolnienie akcji, współczesne dzieciaki trzeba zasypać widowiskowymi efektami, bo inaczej się zanudzą.
      W trylogii I-III podobało mi się ukazanie całej intrygi Sithów (z pewnymi wyjątkami, ale jednak było dla mnie niezłe), plus wojna klonów. No i plejada aktorów też zrobiła swoje. Tu nie bardzo jest się kim podeprzeć.

      Usuń
  2. Co do uruchamiania miecza świetlnego: Han na Hoth użył miecza Luke'a.
    Co do Tarkina - Peter Cushing jest nie do podrobienia. Przy czasowo niewielkim udziale w Gwiezdnych Wojnach stworzył genialną postać.
    Kylo Ren jest najgorszą postacią w nowym odcinku sagi. Nijaki. Bez głębi, bez podstaw działania, nie wzbudza żadnych emocji.

    Sądziłem, że nowa część może nawiązać choćby do tworów fabuły komputerowej czy animowanej dla dzieci. Skądinąd niektóre bardzo pomysłowo rozwiązane. Niestety, Disney postawił na to, co obecnie dominuje w przemyśle rozrywkowym: sprawdzone, odgrzewane kotlety. Bez cienia nowości, a zatem też ryzyka. Z nastawieniem na młodego widza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Robercie, zapomniałem o motywie z Hoth. Co nie zmienia faktu, że w którejś książce czytałem (chyba), że przez miecz przepływa moc nim władającego... a może coś mi się pokićkało ;)
      Target dla filmów Disneya jest znany, więc chyba, niestety, nie ma co oczekiwać rewelacji w kolejnych epizodach. Ale i tak się wybiorę.

      Usuń
    2. Nie wiem czy mnie bardziej niż Kylo Ren zabawy nie zabija marksistowska bakteria pseudo równo uprawnienia i równo uprawnienie płci :P

      Usuń
    3. Cóż, w pełni się zgadzam.

      Usuń
  3. Tak, w pełni się zgadzam z Twoimi spostrzeżeniami. Nowy czarny charakter (Ren) - wyrwany z Harrego Pottera. Wrócę do śmierci Hana Solo - zobaczcie jaka jest reakcja jego żony - idzie przytulić jakąś obcą sobie dziewczynę - Rey. Gdyby nie postać Hana Solo i Chewbacci - nigdy tego filmu nie nazwałbym Star Wars.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja wciąż (pewnie naiwnie) liczę na to, że z tego EMOSitha coś jeszcze będzie. Choć zdrowy rozsądek podpowiada mi, żebym się przestał łudzić.

      Usuń
    2. Jak to ujął Talleyrand: "Wyrzekajcie się pierwszego odruchu, jest zawsze szlachetny!" ;)

      Usuń
    3. Jak zwykle, krótko i celnie ;) Ehhh

      Usuń
  4. A mi się podobało tak z 10 razy bardziej niż epizody 1-3 :-) Jak dla mnie to powrót do korzeni i znowu Star Wars to Star Wars :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to czekam w takim razie na relację z wrażeniami, chętnie się zapoznam i podyskutuję :)

      Usuń
  5. Ale żeś się rozprawił nad tym gniotem. Ja go zaraz zmasakruję krócej na Sol. "Kurwa" po wyjściu z kina to mała bania, gdyby nie laseczka, która stała na bramce i sie łądnie uśmiechała :).

    OdpowiedzUsuń
  6. A a się nie do końca zgodzę. Kylo to fajna postać chociaż aktor niewyględny. Czego chcecie od dzieciaka z patologicznej rodziny? Snook to Plequis lub uczeń Plequisa. Nigdzie nie było powiedziane ze to Sidious zabił Plequisa. Żal kpt.Phasma. Szturmowiec babka w srebrnym pancerzu pewnie pojawi się w VIII EP bo nie pokazali jej śmierci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie, Kylo to postać z możliwościami, pytanie, czy dane nam je będzie zobaczyć.
      Co do zabicia Plequeisa, było to dokładnie opisane w książce "Darth Plegueis" Jamesa Luceno. Ale oficjalnej (obecnie) historii nie ma o tym mowy.

      Usuń
  7. A a się nie do końca zgodzę. Kylo to fajna postać chociaż aktor niewyględny. Czego chcecie od dzieciaka z patologicznej rodziny? Snook to Plequis lub uczeń Plequisa. Nigdzie nie było powiedziane ze to Sidious zabił Plequisa. Żal kpt.Phasma. Szturmowiec babka w srebrnym pancerzu pewnie pojawi się w VIII EP bo nie pokazali jej śmierci.

    OdpowiedzUsuń